[ANALIZA] Powrót nieprzewidywalnego – w jaką stronę Trump popchnie Amerykę i świat
Gdy Ameryka ma katar, Polska przechodzi ciężką grypę. Ta banalna prawda wraca na początku prezydentury Donalda Trumpa. Prezydent – elekt niesie do Białego Domu zamiar dokonania wielkich zmian. Zapnijmy pasy.
W sprawie wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych przelano już wiadra atramentu, dla porządku jednak przywołajmy podstawowe fakty. Kolegium Elektorów Stanów Zjednoczonych liczy 538 osób, do wygranej w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych potrzeba 270 głosów, Donald Trump wywalczył 312 głosów, Kamala Harris 226. Donald Trump zgromadził 72 602 177 osób, co przełożyło się na prawie 51% głosów, na Kamalę Harris zagłosowało 67 893 572 osób (47,5% głosów). Trump wygrał nie tylko pod względem liczby pozyskanych elektorów, ale również w skali całych Stanów Zjednoczonych i to o aż 5 milionów głosów. W poprzednich wyborach Joe Biden wygrał z Trumpem o nieco ponad 7 milionów głosów. Harris otrzymała więc znacznie mniejsze poparcie od Bidena z 2020 roku – aż o 13 milionów głosów.
Porażka Demokratów w tych wyborach jest wyraźna, a staje się totalna, gdy doliczy się przewagę uzyskaną przez Republikanów w Senacie (53 do 47) oraz Izbie Reprezentantów (215 do 220). Przynajmniej do czasu wyborów midterm 3 listopada 2026 roku Donald Trump i jego Republikanie będą dzierżyć pełnię władzy w USA.
Kluczowym pytaniem jest jednak nie to czy, ale jak prezydent Trump wykorzysta swoją władzę. Cechą charakterystyczną prezydenta jest jego impulsywność i nieprzewidywalność, przynajmniej taki wizerunek Trumpa jest nam przez jego ludzi oferowany. Nie ułatwia to zapewne przewidywania kierunku przyszłej polityki Waszyngtonu, ale miesiąc jego niestrudzonej aktywności pozwala na kilka ogólnych obserwacji.
Można spróbować zmieścić przyszłe działania Trumpa w trzech scenariuszach: rewolucji w polityce USA, nieudanej rewolucji w USA oraz symulowanej rewolucji w USA.
Pierwszy scenariusz – rewolucji – jest oparty o słowa samego Trumpa – zaraz po wyborach powiedział na wiecu w Davenport „Nie, nie, nie, poza pierwszym dniem. Zamykamy granicę i wiercimy, wiercimy, wiercimy. Potem nie będę dyktatorem”. Co prawda, w tym jednym zdaniu prezydent zakreślił czas trwania dyktatury – tylko dzień pierwszy, i zakres przedmiotowy rewolucji – zamknięcie granicy i wyrzucenie do kosza ograniczeń w wydobyciu ropy i gazu, ale rewolucji nie da się zrobić ani w jeden dzień, ani w dwóch sprawach. W końcu Saint Just już w 1794 pouczał, że kto przeprowadza niepełną rewolucję, w rzeczywistości kopie sobie grób (“Ceux qui font des révolutions à moitié n’ont fait que se creuser un tombeau.”)
O zamiarze rewolucyjnym świadczą także ogłoszone już nominacje na kluczowe stanowiska w administracji prezydenta Trumpa. Koordynatorem 18 amerykańskich agencji wywiadowczych zostać ma Tulsi Gabbard, co do której prasa amerykańska podnosi istotne zastrzeżenia w związku z jej wizytą w 2017 roku w Syrii u Baszszara Al-Assada oraz z rozpowszechnianiem rosyjskiej propagandy po agresji na Ukrainę. Gabbard powielała moskiewskie sugestie o istnieniu w Ukrainie dziesiątek finansowanych przez USA laboratoriów, pracujących nad niektórymi z najgorszych patogenów na świecie. Moskwa twierdziła, że Ukraina wykorzystywała laboratoria do tworzenia śmiercionośnej broni biologicznej podobnej do COVID-19, która mogłaby zostać użyta przeciwko Rosji, a prezydent Rosji Władimir Putin nie miał innego wyjścia, jak tylko zaatakować, aby chronić swój kraj.
Drugim kontrowersyjnym kandydatem jest dziennikarz telewizji Fox Pete Hegseth, wskazany na sekretarza obrony, którego doświadczenie wojskowe ogranicza się do dowodzenia plutonem (36 żołnierzy), a ma prowadzić organizację zatrudniającą 3 miliony osób i dysponującą budżetem 900 miliardów dolarów.
Do tercetu dziwnych nominacji należy doliczyć Roberta F. Kennedy Jr., kolportującego teorie spiskowe i zwalczającego szczepienia, przyszłego sekretarza zdrowia.
Podobnych nominacji jest więcej, kluczowym pytaniem jest więc czym kieruje się prezydent wystawiając na przyszłe senackie przesłuchania takich kandydatów. Być może odpowiedź tkwi w historii pierwszej kadencji Trumpa. Można przypomnieć najczęstsze skargi Trumpa jako prezydenta w jego pierwszej kadencji. Był wściekły, że Departament Sprawiedliwości nie ściga jego wrogów politycznych, generałowie nie podzielają jego chęci strzelania do protestujących a „głębokie państwo” udaremniło jego wysiłki. Na drugą kadencję Trump nie chce więc kompetencji, chce posłuszeństwa. Dla opowieści o pierwszej kadencji Trumpa charakterystyczne było powiedzenie o „dorosłych obecnych w pokoju” którzy mieli niesfornego prezydenta Trumpa przekonywać do zmiany kontrowersyjnych pomysłów. Najwyraźniej takich hamulcowych procesu zmian ma w nowej administracji nie być. Jeżeli posłuszeństwo wykonawców jest kluczowe, to można przypuszczać, że prezydent elekt ma zamiar dokonać bardzo daleko idących zmian podczas swojej drugiej kadencji. Ale znowu trzeba zadać sobie pytanie – czy jest możliwa prawdziwa rewolucja w Waszyngtonie w styczniu 2025 roku?
Spróbujmy przeanalizować sytuację Ameryki w 2025 roku poprzez ustalenia poczynione przez profesora Turchina, amerykańskiego wykładowcę i twórcę „kliodynamiki”. Działania zespołu profesora Turchina, mają na celu zastosowanie metod naukowych do badania historii poprzez identyfikację i modelowanie sił i ruchów społecznych, które według profesora i jego kolegów kształtują wszystkie cywilizacje.
Jak pisze sam profesor Turchin, aby lepiej zrozumieć te koncepcje i ich wpływ na amerykańską politykę w 2024 r., musimy cofnąć się w czasie do lat trzydziestych XX wieku, kiedy to powstała niepisana umowa społeczna w postaci Nowego Ładu Franklina D. Roosevelta. Umowa ta równoważyła interesy pracowników, przedsiębiorstw i państwa. Przez dwa pokolenia ten dorozumiany pakt zapewnił bezprecedensowy wzrost dobrobytu w całym kraju i radykalnie zmniejszył nierówności ekonomiczne. Przez około 50 lat interesy pracowników i interesy właścicieli były utrzymywane w równowadze, a nierówność dochodów pozostawała na niskim poziomie.
Ta umowa społeczna zaczęła się załamywać pod koniec lat siedemdziesiątych. Siła związków zawodowych została osłabiona, a podatki osób zamożnych obniżone. Płace zwykłych typowych pracowników, które wcześniej rosły wraz z ogólnym wzrostem gospodarczym, zaczęły pozostawać w tyle. Wynagrodzenia skorygowane o inflację uległy stagnacji, a niekiedy nawet spadły. Rezultatem było obniżenie wielu aspektów jakości życia większości Amerykanów. Jednym z szokujących sposobów, w jaki stało się to widoczne, były zmiany w średniej długości życia, które utknęły w martwym punkcie, a nawet uległy odwróceniu (a zaczęło się to na długo przed pandemią COVID-19).
Ponieważ dochody pracowników uległy stagnacji, owoce wzrostu gospodarczego były zbierane przez elity. Powstało to, co Turchin nazywa „pompą bogactwa”, która odciągała pieniądze od biednych i kierowała je do bogatych. Pod wieloma względami ostatnie cztery dekady przypominają to, co działo się w Stanach Zjednoczonych w latach 1870-1900 – czas fortun kolejowych i baronów-rabusiów. Jeśli okres powojenny był złotym wiekiem szeroko zakrojonego dobrobytu, to po 1980 roku można powiedzieć, że wkroczyliśmy w drugą pozłacaną erę – gilded age.
Choć rosnące bogactwo może wydawać się korzystne dla jego właścicieli, ostatecznie powoduje problemy dla nich jako klasy. Liczba ultrabogatych (tych z majątkiem przekraczającym 10 mln USD) wzrosła dziesięciokrotnie w latach 1980-2020, po uwzględnieniu inflacji. Pewna część tych osób ma ambicje polityczne: niektórzy sami ubiegają się o urząd polityczny (jak Trump), inni finansują kandydatów politycznych (jak Peter Thiel). Im więcej członków tej elitarnej klasy, tym więcej aspirujących do władzy politycznej w danym społeczeństwie.
Do 2010 roku piramida społeczna w USA stała się wyjątkowo nierównomierna: było zbyt wielu niedoszłych przywódców i potentatów rywalizujących o określoną liczbę stanowisk na wyższych szczeblach polityki i biznesu. W modelu Turchina ten stan rzeczy ma swoją nazwę: nadprodukcja elit.
Nadprodukcję elit można porównać do gry w krzesła – z wyjątkiem tego, że liczba krzeseł pozostaje stała, podczas gdy liczba graczy może wzrosnąć. W miarę postępu gry rośnie liczba przegranych. Niektórzy z nich przekształcają się w „kontr-elity”: tych, którzy chcą rzucić wyzwanie ustalonemu porządkowi; buntowników i rewolucjonistów, takich jak Oliver Cromwell w angielskiej wojnie domowej lub Włodzimierz Lenin i bolszewicy w Rosji. We współczesnych Stanach Zjednoczonych możemy myśleć o osobowościach z mediów, takich jak Tucker Carlson, lub przedsiębiorcach szukających wpływów politycznych, takich jak Elon Musk, obok niezliczonych mniej znaczących przykładów na niższych poziomach systemu.
W miarę zaostrzania się walk między elitami rządzącymi a kontr-elitami, normy rządzące dyskursem publicznym rozpadają się, a zaufanie do instytucji spada. Rezultatem jest utrata spójności obywatelskiej i poczucia współpracy narodowej – bez których państwa szybko gniją od wewnątrz.
Jednym z rezultatów całej tej politycznej dysfunkcji jest niemożność uzgodnienia, w jaki sposób należy zrównoważyć budżet federalny. Wraz z utratą zaufania i legitymacji, przyspiesza to rozpad potencjału państwa. Warto zauważyć, że załamanie finansów jest często wydarzeniem wyzwalającym rewolucję: tak stało się we Francji przed 1789 r. i w okresie poprzedzającym angielską wojnę domową.
Amerykańska klasa rządząca, tak jak ewoluowała od zakończenia wojny secesyjnej w 1865 roku, jest zasadniczo koalicją posiadaczy największego majątku (przysłowiowy 1%) i wysoko wykształconej lub „uwierzytelnionej” klasy profesjonalistów i absolwentów (których możemy nazwać 10%). Dekadę temu Republikanie byli partią 1%, podczas gdy Demokraci byli partią 10%. Od tego czasu obie partie zmieniły się nie do poznania.
Przekształcenie Partii Republikańskiej rozpoczęło się od nieoczekiwanego zwycięstwa Donalda Trumpa w 2016 roku. Był on przykładem typowego politycznego przedsiębiorcy, który wykorzystywał powszechne niezadowolenie, aby dojść do władzy (Turchin jako jeden z przykładów podaje Tyberiusza Grakchusa, który założył partię populistyczną w późnym republikańskim Rzymie). Nie wszystkie jego inicjatywy były sprzeczne z interesami klasy rządzącej – na przykład udało mu się uczynić kodeks podatkowy bardziej regresywnym. Ale wiele z nich było przeciwne tym interesom, w tym jego polityka imigracyjna (elity gospodarcze mają tendencję do faworyzowania otwartej imigracji, ponieważ tłumi ona płace), odrzucenie tradycyjnej republikańskiej ortodoksji wolnorynkowej na rzecz polityki przemysłowej, sceptycyzm wobec NATO i deklarowana niechęć do rozpoczynania nowych konfliktów za granicą.
Niektórym wydawało się, że rewolucja została stłumiona, gdy kwintesencja establishmentu, Joe Biden, pokonał Trumpa w 2020 roku. Do 2024 r. Demokraci, w koncepcji Turchina, stali się zasadniczo partią klasy rządzącej – 10% i 1%, po oswojeniu własnego populistycznego skrzydła (kierowanego przez Berniego Sandersa, senatora z Vermont). W międzyczasie Republikanie przekształcili się w prawdziwie rewolucyjną partię: taką, która reprezentuje ludzi pracy (według jej przywódców) lub radykalną prawicę (według jej krytyków). Podczas tego procesu w dużej mierze oczyściła się z tradycyjnych Republikanów.
Trump był najwyraźniej głównym czynnikiem tej zmiany. Niemniej, gdy media głównego nurtu i politycy mają obsesję na jego punkcie, ważne jest, aby zdać sobie sprawę, że jest on teraz tylko wierzchołkiem góry lodowej: wokół Trumpa zebrała się zróżnicowana grupa kontr-elit. Niektórzy z nich, tacy jak JD Vance, błyskawicznie awansowali w szeregach Republikanów. Inni, tacy jak Robert F. Kennedy Jr i Tulsi Gabbard, uciekli od Demokratów. Pozostali to potentaci, tacy jak Musk, lub postacie medialne, takie jak Joe Rogan, być może najbardziej wpływowy amerykański podcaster. Ten ostatni był kiedyś zwolennikiem populistycznego skrzydła Partii Demokratycznej (a w szczególności Berniego Sandersa). Najważniejsze jest to, że w 2024 r. Demokraci, przekształciwszy się w partię klasy rządzącej, musieli zmierzyć się nie tylko z falą powszechnego niezadowolenia, ale także z buntem kontr-elit. W związku z tym znaleźli się w trudnej sytuacji, która powtarzała się tysiące razy w historii ludzkości, gdzie której istnieją dwie drogi rozwoju wydarzeń.
Jedną z nich jest obalenie ustalonych elit, jak to miało miejsce w rewolucji francuskiej i rosyjskiej. Drugi polega na tym, że elity rządzące wspierają przywrócenie równowagi systemu społecznego – co najważniejsze, zamknięcie pompy bogactwa i odwrócenie powszechnego zniechęcenia i nadprodukcji elit. Stało się to około sto lat temu wraz z Nowym Ładem.
Co będzie dalej? Porażka wyborcza z 5 listopada stanowi tylko jedną bitwę w trwającej wojnie rewolucyjnej. Triumfujące kontr-elity chcą całkowicie zastąpić swoich odpowiedników – to, co czasami nazywają „głębokim państwem”. Historia pokazuje jednak, że sukces w osiąganiu takich celów nie jest wcale pewny. Ich przeciwnicy są dość dobrze zakorzenieni w biurokracji i mogą skutecznie opierać się zmianom. Ideologiczne i osobiste napięcia w zwycięskiej koalicji mogą doprowadzić do jej rozpadu (jak mówią, rewolucje pożerają swoje dzieci). Co najważniejsze, wyzwania stojące przed nową administracją Trumpa są szczególnie trudne do pokonania. Jaki jest ich plan radzenia sobie z eksplodującym deficytem budżetu federalnego? Jak zamierzają zamknąć turchinowską pompę bogactwa?
Jest więc niezwykle prawdopodobne, że nawet jeżeli w zamyśle prezydenta Trumpa jest rewolucja w Waszyngtonie, to zrealizuje się raczej próba rewolucji, które zapadnie się pod ciężarem walk buldogów pod dywanem Białego Domu oraz niezwykłego skomplikowania spraw państwa amerykańskiego. Przykładem może być udział w administracji Trumpa już wspomnianego Elona Muska. W zamian za bardzo silne wsparcie finansowe i propagandowe Trumpa, został mianowany „pierwszym kumplem” Trumpa i zarządzajacym komitetetem doradczym – departamentem wydajności państwa (DOGE), który w założeniu Muska ma usprawnić administrację federalną i oszczędzić 2 biliony dolarów rocznie. W rzeczywistości to zadanie może być znacznie trudniejsze do osiągnięcia, ze względu udział wydatków stałych w budżecie federalnym. Z ogólnej kwoty 6.4 biliona dolarów (2024) ubezpieczenie społeczne (Social Security) pochłania około 1.2 biliona dolarów, program Medicare: około 800 miliardów dolarów, Medicaid: około 400 miliardów dolarów, obsługa długu publicznego: około 400 miliardów dolarów, zasiłki dla rodzin i programy żywnościowe: około 300 miliardów dolarów, budżet Pentagonu to 886 miliardów dolarów.
Żeby uzyskać 2 biliony oszczędności DOGE powinien dokonać bardzo niepopularnych cięć wydatków społecznych i zamknąć Departament Obrony. Oczywiste jest więc, że Elon Musk opowiadając o tak znaczących oszczędnościach kierował się zasadą „Fake it till you make it”, ale rozbudzone oczekiwania wyborców zaczną być problemem politycznym, którym będzie musiał zająć się Donald Trump.
Dlatego docelową, trzecią drogą rozwoju trumpizmu, po rewolucji i nieudanej rewolucji w USA jest symulowana rewolucja w USA.
Prezydent Trump prawdopodobnie rozpocznie od próby bardzo silnych zmian dokonywanych poprzez zaufanych akolitów na najwyższych stanowiskach państwowych. Ale już samo ich tam umiejscowienie wiąże się z próbą przesłuchań i głosowań w Senacie. Republikanie mają tam większość, ale nie wiadomą jest jak długo Trump będzie miał rząd dusz nad Republikanami. Niezadowolenie Republikanów wcale nie musi być nieoczekiwane, ponieważ Trump w drodze po władzę nie skąpił obietnic. Brak ich realizacji powodować może duży zawód wśród poszczególnych segmentów jego elektoratu. Paradoksalnie, ich wdrożenie może przynieść podobny efekt. Obiecane wojny celne z Chinami, Meksykiem i Kanadą mogą doprowadzić do znaczącego wzrostu cen produktów, co w naturalny sposób odbije się na tych, którzy mają najmniejsze budżety rozporządzalne – w większości wyborcy prezydenta Trumpa. Tygodnik The Economist podliczył koszt wprowadzenia uniwersalnego 10% cła na produkty importowane na 2000 dolarów w każdym gospodarstwie domowym w USA.
Doświadczeniem poprzedniej ekipy prezydenta Trumpa były powszechne konflikty. Odejść z administracji było tak wiele, że zostało im dedykowane osobne hasło w Wikipedii.[1] Jak wyjaśnił to prezydent Trump: „Mamy aktywnych ludzi. Powodem, dla którego działają, jest to, że widzą, jak ich lubię, a lubię wielu z nich bardzo, bardzo. Są ludzie, którzy wykonali złą robotę i pozwoliłem im odejść. Jeśli nazywasz to zamieszaniem, to ja tego tak nie nazywam. Mówię, że to jest mądre. To właśnie robimy”. Podobna polityka zastosowana do nowej administracji, w której pracować na najwyższych stanowiskach będą ludzie, których wartość jest oparta na ich bliskiej relacji z Trumpem, będzie sprzyjała konfliktom. Te konflikty doprowadzą do redukcji wydajności działań administracji Trumpa.
Jest jeszcze trzeci element, który może uczynić rewolucję Trumpa rewolucją pozorowaną. Prezydent, pomimo dużej energii i wytrzymałości, ma 78 lat, dokładnie tyle, ile miał Joe Biden w momencie inauguracji swojej prezydentury. Jest oczywiste, że każdy organizm ludzki jest inny, ale wszyscy podlegamy tym samym procesom starzenia. A różnica w wydajności fizycznej prezydenta Bidena na początku i na końca kadencji jest przygniatająca.
Z tych powodów należy przewidywać trudny początek 2025 roku. Jeżeli przewidywania są trafne, to zapał rewolucyjny samoistnie się ograniczy i przejdzie w fazę bardziej retoryki niż działania. Trzeba za to trzymać kciuki, bo rewolucja Trumpa w Ameryce to dużo więcej niż wspomniany na początku katar.
[1] List of Trump administration dismissals and resignations, https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_Trump_administration_dismissals_and_resignations (accessed 2 Feb 2025).
Dodaj komentarz