Niespokojny lipiec roku 2022

Niespokojny lipiec roku 2022

Przez cały miniony tydzień z Moskwy docierały do nas zwycięskie okrzyki. Militarystyczne zaczadzenie, które i do tej pory przekraczało wszelkie granice, osiągnęło w Rosji nowe wyżyny. Doprawdy, jest z czego się cieszyć. „Dzielni” rosyjscy żołnierze, posiadający wielokrotną przewagę w uzbrojeniu, kosztem dużych strat, dokonując masowych zbrodni na ukraińskich cywilach, zabijając starców, kobiety i dzieci, po czterech miesiącach krwawych walk w końcu zajęli obwód ługański Ukrainy.

Czy można się było tego spodziewać? Niestety tak. Rosja ma przewagę sił.

Odwaga i bohaterstwo, które zarówno naród ukraiński, jak i siły zbrojne Ukrainy zaprezentowały na polu boju – niespotykane od czasów drugiej wojny światowej, kiedy wszystkie narody byłego Związku Radzieckiego stanęły w obronie swojej ziemi przed niemieckimi faszystami – wzbudziły ogromne nadzieje. Nieudany dla Rosji początek wojny, która w założeniu miała być blitzkriegiem, próba zdobycia Kijowa, która zakończyła się porażką wywołały nadmierne oczekiwania rychłej klęski agresora.

Potrafiłem sobie wyobrazić stan rosyjskiej armii w chwili inwazji. Doskonale zdawałem sobie sprawę z niekompetentnego dowództwa i szalejącej w ostatnich 15 latach korupcji. Dlatego nie spodziewałem się szybkich sukcesów. Przyznam, że dlatego do wczesnego ranka 24 lutego nie wierzyłem, że Putin zacznie wojnę. W moim mniemaniu byłoby to niczym innym jak zwykłym awanturnictwem.

Według szacunków Izby Obrachunkowej Federacji Rosyjskiej i niezależnych organizacji eksperckich, m.in. GULAG.NET, z powodu łapownictwa i niegospodarności dwadzieścia procent budżetu przeznaczonego na obronność nigdy nie trafiło ani do armii, ani przemysłu zbrojeniowego. Niskie morale żołnierzy, ich brak przygotowania, przygnębiająca sytuacja w armii, w której wciąż kwitnie tak zwana dziedowszczyna, czyli rosyjski brutalny odpowiednik niegdysiejszej polskiej fali, wręcz maniakalne zamiłowanie ministra obrony Rosji Siergieja Szojgu do pokazowych gier wojskowych, takich jak na przykład „maraton czołgów”, który zastąpił normalne ćwiczenia – wszystko to było doskonale znanym faktem. A jednak stało się. Putin przekroczył granicę. Zarówno moralną, jak i państwową. Zaczęła się wojna.

Z wielu kanałów na YouTube, w tym z kanału mojego syna Ilji Ponomariowa „Utro fiewralia”, który nadaje z samego środka walczącej Ukrainy, codziennie otrzymywałem (i otrzymuję) świadectwa siły prezydenta Wołodymyra Zełeńskiego, dowództwa ukraińskiej armii oraz powszechnej determinacji Ukraińców do obrony niepodległości własnej ziemi.

Wszystko to dało mi pewność, że wojna z Ukrainą nie będzie dla rosyjskiej armii łatwym i szybkim zwycięskim marszem. Cieszyłem się z każdej udanej operacji armii ukraińskiej, bo zdawałem sobie sprawę, że Ukraina swoim oporem, swoimi sukcesami i upokorzeniem, które zadaje agresorowi, jakby to paradoksalnie nie brzmiało, pomaga Rosji. Pomaga tej części ludzi, którzy stoją po stronie demokracji, prawa i wolności jednostki, którzy sprzeciwiają się autorytarnej dyktaturze wyznającej wielkomocarstwowy imperialny szowinizm wielkoruski, innymi słowy – rosyjski faszyzm.

     Ale… Ale różnica potencjałów militarnych, większe możliwości mobilizacji i ilość broni, która znajduje się w rosyjskich magazynach pozwoliły Putinowi odzyskać spokój. Świadczy o tym nastrój jego ostatnich publicznych wystąpień. Putin zdaje się optymistycznie patrzeć na przyszłe rezultaty swoich działań i bez większych obaw przygotowuje się do długiej wojny, obliczonej na wyczerpanie sił przeciwnika, czyli broniącej się Ukrainy.

Według оcen niektórych ekspertów główne straty ludzkie ponosi teraz nie sama Rosja, ale jej sojusznicy z quasi-państwowych regionów Donbasu. Męska populacja tzw. DRL i ŁNR posłużyła rosyjskiej armii jako mięso armatnie. Ale nawet duże straty wśród obywateli Rosji nie powstrzymałyby Putina i rządzącego Rosją faszystowskiego reżimu. Wystarczy przypomnieć wojnę z Niemcami, w której zginęło 27 milionów obywateli ZSRR. Poza tym, obecnie bardzo wyraźny jest w rosyjskiej armii nieproporcjonalnie wysoki odsetek żołnierzy, którzy nie są narodowości rosyjskiej.  Mówiąc w pewnym uproszczeniu, do Moskwy i Petersburga nie wracają trumny z Ukrainy. Trafiają głównie na Kaukaz, do Buriacji i odległych regionów Syberii.

Jedność i solidarność, którą w obliczu cynicznej rosyjskiej agresji pokazały narody i rządy Europy, Stanów Zjednoczonych i większości cywilizowanych państw również napełniła nas optymizmem. Niestety, teraz już wiemy, że nie można spodziewać się szybkich efektów sankcji, które zostały nałożone na Rosję.

Po pierwsze, profesjonalizm tzw. bloku ekonomicznego rosyjskiego rządu i szefostwa rosyjskiego Banku Centralnego z Elwirą Nabiulliną na czele sprawił, że rosyjska gospodarka prześlizgnęła się przez sankcje jak przez ucho igielne. W ten sposób uniknięto nagłego i radykalnego kryzysu. Zamiast tego w Rosji następuje płynna, przez co mniej zauważalna i mniej odczuwalna, recesja.

Po drugie, zabezpieczona w minionych dekadach i nie roztrwoniona w czasie pandemii Covid poduszka finansowa pozwala państwu dokarmiać najbiedniejsze warstwy społeczne, niwelując w ten sposób negatywne skutki sankcji, w tym zwiększające się bezrobocie.

Po trzecie, sankcje wprowadzano etapami, które niekiedy były bardzo rozciągnięte w czasie. Sankcje nie zawsze były też przemyślane. A to dało rosyjskiej gospodarce czas na adaptację. Do tego wzrost cen na surowce energetyczne, który nastąpił w wyniku wojny i sankcji sprawił, że rosyjski budżet zbilansował efekt zmniejszającego się eksportu pozostałych towarów. Koszty wojny po stronie Kremla nie są wcale tak duże, bo amunicja i broń wciąż zalegają w magazynach. Gigantyczny spadek importu zacznie wpływać na gospodarkę nie dzisiaj ani jutro, a możliwe, że dopiero w następnym roku.

Praktycznie od samego początku wojny trzeźwo myślący eksperci ds. wojskowości ostrzegali przed nadmiernym optymizmem. Uprzedzali, że bez dostaw ciężkiej broni z Zachodu, w tym także dostaw w ramach Lend Lease i bez pojawienia się tej broni na froncie, ukraińskie siły zbrojne nie zdołają na dłuższą metę powstrzymywać napierającej Rosji. To nie przypadek, że prezydent Zełeński tak natarczywie domagał się zamknięcia nieba nad Ukrainą od swoich zachodnich sojuszników, mocnymi słowami ryzykując nawet pogorszenie wzajemnych relacji.

Jestem pewien, że Putin chciał wojny. Zważył wszystkie za i przeciw, bez zbędnych emocji skalkulował ryzyko i podjął cyniczną ze wszech miar decyzję. Liczył na to, że w warunkach sprowokowanych turbulencji łatwiej będzie mu osiągnąć swój ostateczny cel, czyli zmianę światowego porządku. Powtarza w ten sposób strategię hitlerowskich Niemiec i stalinowskiej Rosji. Putin sam przebywając we względnym bezpieczeństwie w swoim centrum dowodzenia postanowił ściągnąć w dół świat, którego Rosja nie potrafiła dogonić, latami starając się bezskutecznie wszystkim dokoła narzucić swój „russkij mir”.

Putin nie zaczął wojny teraz. Podjął decyzję o wojnie i ogłosił ją publicznie piętnaście lat temu podczas słynnej przemowy na monachijskiej konferencji bezpieczeństwa. Świat mu wtedy nie uwierzył i dzisiaj musimy płacić za ówczesną niefrasobliwość.

       Rankiem 24 lutego świat nie był gotowy do wojny. Sądzę, że nawet dzisiaj nie możemy jeszcze do końca uwierzyć w to, co zrobiła Rosja i nie możemy uwierzyć, że jej plany są o wiele szerzej zakrojone. Celem Putina nie jest „rodzinna kłótnia Słowian”, jego celem jest zmuszenie cywilizacji europejskiej by tańczyła tak, jak Kreml jej zagra. Putin chce kształtować swoją politykę zagraniczną tak jak chce i uważa za słuszne, bez żadnych ograniczeń.

Reakcja społeczności międzynarodowej na rosyjską agresję pokazała jej dojrzałość i daje nadzieje na zwycięstwo.

Nie wiem, jak zatrzymać putinowską Rosję, ale wiem na pewno, że trzeba ją zatrzymać. Wewnątrz kraju rozkręca się spirala represji. Codziennie dochodzi do nowych aresztów. Do Dumy trafiają kolejne pakiety represyjnych ustaw. Z telewizyjnych ekranów nadal leje się potok nienawiści i gróźb pod adresem całego świata.

Bardzo, ale to bardzo się boję. Dorastałem jednocześnie w dwóch krajach – w Rosji, czyli byłym ZSRR i w Polsce (wówczas w PRL-u). Swoją misję widzę w tym, by swoim strachem dzielić się zarówno z Polakami, jak i z Rosjanami.

Jednak – co być może najważniejsze – uczucie strachu nie powinno paraliżować naszej woli. Właśnie dzisiaj trzeba myśleć o takim porządku międzynarodowym, który na poziomie swoich wewnętrznych mechanizmów będzie zapobiegać wojnom i globalnym konfliktom. Jestem pewien, że Putin nie może być silniejszy niż reszta świata. Dlatego teraz potrzebna jest nam taka konsolidacja, która nie tylko zatrzyma przestępczy reżim, ale również nie pozwoli mu skorzystać choćby z najmniejszego sukcesu, odniesionego w wyniku agresji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

Skip to content