„Bibi” po raz piąty – zwycięstwo czy łut szczęścia?

„Bibi” po raz piąty – zwycięstwo czy łut szczęścia?

9 kwietnia Izraelczycy wyruszyli do urn wyborczych, aby zadecydować o składzie XXI Knesetu. Po raz kolejny izraelskie wybory odbyły się w przyspieszonym trybie – powinny mieć miejsce dopiero jesienią tego roku. Nie przeszkodziło im to także wykorzystać ten czas na wycieczkę za miasto czy odpoczynek na plaży, ponieważ święto demokracji wypada w środku tygodnia, co oznacza dzień wolny od pracy.

Frekwencja wyniosła 67,8%, była więc niższa od tej z 2015 r. Pierwsze wyniki pojawiły we wtorek (9 kwietnia) o godzinie 22:00 lokalnego czasu. Jednak wszystkie pośród najpopularniejszych kanałów telewizyjnych – Kan, Keshet 12 i Keshet 13 – podawały bardzo zbliżone, niemal identyczne dane procentowe. Co ciekawe, w okolicach północy liderzy obu ugrupowań ogłosili zwycięstwo w mediach społecznościowych. Na pewniejsze informacje trzeba było poczekać do rana, a nawet popołudnia.

Tak jak przewidywano od początku, cała batalia rozgrywała się pomiędzy dwiema partiami – Likudem i Kahol Lavan. Zadaniem pozostałych ugrupowań miało być tylko wspieranie większych graczy. U schyłku kampanii wyborczej dwaj główni kandydaci nie skupiali się już na własnych osiągnięciach oraz pomysłach, ale głównie na deprecjonowaniu przeciwnika w oczach wyborców. Kreowali się jako alternatywy dla siebie nawzajem i wytykali swoje słabe strony. Netanjahu jawił się więc jako skorumpowany rutyniarz który powinien pożegnać się z polityką. Z kolei w retoryce Likudu istnienie Izraela i jego przyszłość pod rządami Niebiesko–Białych miały być wręcz zagrożone. W podobny sposób stary–nowy premier ostrzegał rodaków przed głosowaniem na socjaldemokratyczną partię Meretz, kiedy jej przywódczyni Tamar Zandberg spotkała aby prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmoudem Abbasem w Ramallah, aby debatować nad możliwymi drogami porozumienia izraelsko–palestyńskiego. Uścisk dłoni obojga polityków odebrano niemal jako „zdradę”.

Wśród izraelskich komentatorów politycznych pojawiła się opinia że umieszczanie w swoich programach wyborczych postulatu powrotu do rozmów pokojowych jako głównego punktu nie jest szczególnie atrakcyjne, a nawet brzmi trochę jak zdrada interesów narodowych. Kiedy dwadzieścia kilka lat temu politycy Izraelskiej Partii Pracy postanowili dać szansę pokojowi i rozpoczęli rozmowy w Oslo, również spotkali się z atakami ze strony opozycji (w której to obecny premier miał dość znaczący głos), z których określenie „zdrajcy” należało właściwie do tych subtelniejszych.

Według najbardziej aktualnych danych, rywale zdobyli po ok. 29% głosów, otrzymując po 35 miejsc, ale ostatecznie to Likud osiągnie większość koalicyjną – ok. 65 na 120 miejsc w parlamencie. Partie religijne – Szas i Zjednoczony Judaizm Tory – zdobyły po 8 miejsc. Następnie Awoda – 6, Zjednoczona Prawica i Israel Beteinu – po 6, Kulanu – 5, a także Meretz z liczbą 4. Próg wyborczy niemal rzutem na taśmę przekroczyła partia Naftalego Bennetta, Jamin Hadasz, z wynikiem 3,26%. Partie arabskie łącznie otrzymają miejsc 10. Jest to koalicja Taal–Hadasz oraz Raam–Balad, której groziło niedopuszczenie do wyborów z powodu „antyizraelskiego przekazu”.

W izraelskiej polityce nie chodzi o to by pokonać przeciwnika, ale by zawiązać i utrzymać dobrą koalicję. To właśnie rozpad koalicji najczęściej przyczynia się do przeprowadzenia wcześniejszych wyborów. Pomimo krążących wokół szefa Likudu afer korupcyjnych, potrzeby zmiany i sporego sukcesu ugrupowania Gantza, Lapida i Kahlona, Izraelczycy ponownie postawili na kandydata sprawdzonego i przewidywalnego, o stabilnej pozycji na scenie politycznej, który triumfuje po raz piąty – choć w tym przypadku naprawdę minimalną przewagą procentową.

Czy jest zatem co świętować? Bardzo możliwe że w najbliższych latach kontrkandydat nabierze sił, aby przerwać w kolejnych wyborach dobrą passę narodowo–konserwatywnej prawicy. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku pójdzie domniemany proces sądowy przeciwko państwu Netanjahu. Ale jedno wiemy na pewno – w trakcie piątej kadencji Bibi stanie się najdłużej sprawującym ten urząd politykiem, pokonując tym samym założyciela państwa, pierwszego szefa rządu i ikonę Partii Pracy, Dawida Ben Guriona. A ze względu na starcie dwóch silnych osobowości Kneset może stać się małym polem bitwy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

Skip to content