„Dark tourism”, czyli wakacje na wojnie
Choć dla większości wakacje dobiegają lub dobiegły już końca, jest to temat obecny przez cały rok. Branża turystyczna jeszcze zimą wymyśla dla nas nowe oferty i propozycje podróży. A gdyby tak wszystkie je odrzucić i wybrać coś naprawdę niesamowitego…?
źródło: Google Grafika
Coraz większą popularność zyskuje fenomen tzw. „dark tourism”, czyli dosłownie „mroczne, ciemne podróżowanie” do miejsc ogarniętych wojną czy klęskami żywiołowymi. Drugi kierunek tego trendu oznacza zmierzanie do miejsc historycznych, w których w przeszłości miały miejsce różne tragedie, kataklizmy, ludobójstwa – tutaj właściwsze jest określenie „death tourism”. Takie podróże mają otworzyć w człowieku zupełnie nowy rozdział, poszerzyć jego horyzonty, uświadomić jak funkcjonuje się podczas wojny, zobaczyć dramat na własne oczy, nie przez pryzmat nagłówków gazet czy pasków z telewizyjnych wiadomości. Główne przesłanie „dark tourism” to : cieszmy się, że żyjemy w pokoju i bezpieczeństwie. Ale to też całkiem niezły powód do zaprezentowania siebie w mediach społecznościowych. Byliśmy tam!
Selfie z wojny
Gdzie słychać strzały i widać efektowne wybuchy, tam coś się dzieje. Grupa turystów obserwuje właśnie „ostrzegawczy” popis używanej broni na granicy między Koreą Południową
a Północną. Podobne obrazki można zaobserwować czasem pomiędzy Pakistanem a Afganistanem. Rajd po Doniecku i Donbasie we wschodniej Ukrainie w roku 2014 – brzmi ekscytująco i świetnie dla wielu. Czeczenia jako gorący punkt Kaukazu wcale nie gorsza..
A Bliski Wschód? Wybór jest bardzo szeroki. Zrujnowana Syria, niepokoje kurdyjskie na terenie Iraku, niestabilny Liban, w którym ścierają się różne frakcje motywowane religijno – etnicznymi pobudkami. Pod względem dynamiki wydarzeń zawsze można liczyć na Izrael, a wraz z nim na Strefę Gazy i Zachodni Brzeg. Zaproszenia płyną też z Afryki – Nigerii, Etiopii, Somalii
czy Konga, skąd z powodu suszy, głodu, wysokiej temperatury i wojen migrują setki tysięcy ludzi. Pole do popisu znajdziemy też w Meksyku. Każdy mógłby odnaleźć tutaj dla siebie interesującą destynację.
Istnieje kilka stron internetowych zajmujących się organizacją ekstremalnych wakacji, a jedną
z nich jest War Zone Tours Agency. O atrakcje na miejscu dbają lokalni przewodnicy, często wojskowi lub emerytowani oficerowie wywiadu, czyli osoby, które potrafią poruszać się
po terenach ogarniętych konfliktem zbrojnym. Grupa turystów powinna być zwarta
i zorganizowana Można zrobić zdjęcie bądź nakręcić krótki filmik. Czas na powrót do hotelu.
Bezpieczeństwo jest ważne, bo „turyści” nie są żadną stroną konfliktu, a jedynie „bezstronnymi obserwatorami”. Tak bardzo, że czasem brakuje im wiedzy o kraju i zdarzeniach, które obserwują. Przewodnicy często prezentują własne opinie, którymi kreują własny obraz rzeczywistości.
Idealnym przykładem do prezentowania turystom swoich punktów widzenia jest sytuacja izraelsko – palestyńska. O tych samych wydarzeniach można opowiedzieć w różny sposób, z perspektywy obu stron zaangażowanych w ten wyczerpujący konflikt od kilku dekad. Dla miejscowych obserwowanie wymiany ognia z bezpiecznej odległości jest czymś tak normalnym jak spotkanie z sąsiadami na wspólne oglądanie meczu. Podobno nawet podczas tegorocznych starć spowodowanych wizytą prezydenta Trumpa i przeniesieniem amerykańskiej ambasady do Jerozolimy, oprócz dziennikarzy na miejscu pojawili się zbłąkani „turyści”.
Jak bardzo bycie na miejscu wydarzeń zmienia optykę i sposób myślenia?
Podążając za śmiercią
Podróże do miejsc gdzie w przeszłości działy się istotne, często straszne rzeczy to zupełnie inny temat. Odwiedzanie takich obiektów głównie przez wycieczki jest dosyć powszechne
i często odbywa się w ramach nauczania historii. Obowiązkowym punktem na trasie tragedii Holokaustu są byłe niemieckie, nazistowskie obozy zagłady zlokalizowane na terenie dzisiejszych Niemiec, Polski, Czech, Węgier i Słowacji. Popularne są pielgrzymki do Strefy Zero w Nowym Jorku, miejscu ataku z 11 września 2001 r. Dla odważnych pozostaje wciąż zagrażający zdrowiu Czarnobyl. Zainteresowani historią Bałkanów mogą odwiedzić obóz koncentracyjny w Jasenovacu, założony przez faszystowskich ustaszów podczas drugiej wojny światowej na terenie dzisiejszej Chorwacji lub miejsca związane z niedawną tragiczną przeszłością rozpadającej się Jugosławii, z których na pierwszy plan wysuwa się Srebrenica – miejsce kaźni kilku tysięcy bośniackich muzułmanów w lipcu 1995 r.
Bywa, że wizytujący nie są gotowi na taką dawkę emocji, czy trudnych wiadomości historycznych. Pochylenie się nad tragedią ofiar i chwila refleksji są potrzebne, ale obsesyjne podążanie szlakiem śmierci wydaje się trochę niepokojące.
Turyści czy intruzi?
„Dark tourism” to zdecydowanie nie najtańsza opcja podróżowania – najczęściej wybierają ją osoby dość majętne, głównie ze Stanów Zjednoczonych Główne koszty to przede wszystkim ochrona. Istotny problem takiej turystyki to fakt, że armia mająca za zadanie chronić ludność cywilną ma również na głowie właśnie takich „turystów”. A oni po prostu chcą zobaczyć
i poczuć więcej niż mogliby podczas standardowej wycieczki.
Taki „wypoczynek” miał też być alternatywą dla organizowanych wyjazdów przez biura podróży, których program jest przewidywalny i podczas których marnuje się bardzo dużo żywności w hotelach. Podróżowanie typu low – cost staje się coraz bardziej popularne,
a samodzielna organizacja podróży na pewno jest twórczym doświadczeniem. Ale czy faktycznie trzeba spakować plecak i pojechać na wojnę by zaskoczyć znajomych opowieścią
o naprawdę niekonwencjonalnych wakacjach?
Przeciwko takim formom podróżowania protestują dziennikarze, korespondenci wojenni, lekarze, pracownicy organizacji humanitarnych i aktywiści społeczni. Krytykują bezmyślne narażanie własnego życia po to by pochwalić się tym na zdjęciach. Poza tym cała ta wojna, choć autentyczna i dla mieszkańców stale obecna, jest czymś istotnym tylko na chwilę. Wracają do domów. To tak jakby statystowali w filmie wojennym, a dzień zdjęciowy dobiegł końca – schodzi się z planu i wraca do realnego, stabilnego świata. Czy nasza obecność w miejscach tragedii w czymkolwiek pomoże? Czy ma ona jakiś sens? Czy oglądanie takich koszmarów jest etyczne?
„Dark tourism” pozostanie tematem kontrowersyjnym, być może upowszechni się też w jakiś sposób dzięki niezależnemu dziennikarstwu i freelancerom, którzy na własną rękę, bez szczególnej aprobaty kogokolwiek mają ochotę wybrać się w niebezpieczne miejsce
by napisać kilka reportaży. Wciąż będzie o tym głośno. Kiedyś ludzie unikali niebezpieczeństwa, dziś chętnie się nim podzielą – w książce, na blogu lub Instagramie.
Dodaj komentarz