Ile kosztuje bezpieczny świat?
Kto traci na niestabilności i braku bezpieczeństwa? Ile trzeba mieć pieniędzy, aby zostać terrorystą? Kiedy nie opłaca się bronić niektórych ludzi i wartości?
Droższe zagraniczne wakacje i banany w hipermarkecie. Tańsze tankowanie. Zmiany cen ubezpieczeń i pierścionków u jubilerów. PKB wyższe dzięki prostytutkom. Każda średnio istotna zmiana w obszarze bezpieczeństwa pociąga za sobą szereg decyzji i zmian w gospodarce. Nie trzeba wojny, by pogrążyć jedną, a wypromować inną branżę. Gdzie jedni tracą, drudzy widzą okazję do zarobienia na nowych wymogach bezpieczeństwa. Łączy ich jedno — dla nikogo nie są to już sprawy obojętne.
Choć 11 września 2001 r. w dwie wieże w Nowym Jorku, a następnie w Pentagon w Waszyngtonie uderzyły samoloty amerykańskich linii z tras krajowych, skutki tego zamachu odczuła branża lotnicza na całym świecie. Tylko w Stanach Zjednoczonych między październikiem a grudniem 2001 r. kompanie lotnicze wycofały z eksploatacji ponad 800 samolotów. Pracę straciło aż 400 tys. związanych z lotnictwem osób. Pracowników zwalniały lotniska, koncerny produkujące samoloty i firmy je naprawiające. Liczba pasażerów samolotów w Ameryce Północnej, na Bliskim Wschodzie i w Azji w ciągu zaledwie trzech miesięcy po zamachu terrorystycznym spadła o blisko 30%. Sześć największych kompanii Stanów Zjednoczonych straciło w pierwszym półroczu 2002 r. blisko 4 mld dolarów[i]. Kurs akcji Delta Airlines otworzył się na pierwszej sesji po atakach 46% niżej niż przed 11 września. Powrócił do poziomu sprzed zamachu dopiero w marcu 2002 r.
Branża lotnicza to oczywista pierwsza ofiara najsłynniejszego zamachu terrorystycznego XXI w. Jednak analiza zjawiska po 16 latach od wydarzeń pokazuje, że jego skutki były (a niekiedy nadal są) widoczne w zasadzie w każdym obszarze ludzkiej działalności. Co ciekawe, dla jednych wygenerowały straty, innym natomiast przyniosły całkiem niezłe zyski.
Wbrew pozorom nie jest łatwo policzyć gospodarcze konsekwencje nawet w przypadku jednego „prostego ataku”. Co więcej: gdy już się zacznie to robić, łatwo zauważyć, że wiele kosztów zostało sprytnie ukrytych, jak choćby w przypadku branży ubezpieczeniowej. W pierwszych dniach po zamachach analitycy spodziewali się gigantycznych odszkodowań, jakie te firmy będą musiały wypłacić, i szacowali, że dla niektórych będzie to oznaczało koniec. Nic więc dziwnego, że notowania AIG, największej amerykańskiej firmy ubezpieczeniowej, otworzyły się na pierwszej sesji po atakach prawie 10% niżej niż dzień wcześniej. Ale do końca miesiąca kurs akcji odrobił straty, a w kolejnych miesiącach wręcz zwyżkował. Stało się tak na skutek rosnącego w USA popytu na ubezpieczenia od skutków podobnych ataków w przyszłości. Per saldo więc ubezpieczyciele zarobili, choć na zdrowy rozum powinni stracić.
Podobnie było z giełdą. Nie można zapominać, że dwie wieże, w które uderzyły samoloty kierowane przez terrorystów, były siedzibą ważnych globalnych instytucji finansowych — swoje biura miało tam kilkanaście giełd, a od Wall Street dzieliło je jedynie 500 m. Co istotne: z punktu widzenia inwestorów i giełd na całym świecie do zamachów doszło na kwadrans przed otwarciem rynków (które ostatecznie nie nastąpiło tego dnia). Handel został przywrócony dopiero po sześciu dniach, 17 września 2001 r., i była to najdłuższa przerwa w funkcjonowaniu rynku w USA od 1933 r.[ii]. W tym czasie oczywiście świat reagował na wydarzenia w Ameryce. Drożały ropa i złoto, ale również kupowane w sytuacji kryzysów amerykańskie obligacje. Euro uzyskało najwyższy w swojej historii stosunek do dolara.
Otwarcie giełdy oczywiście przyniosło znaczne spadki cen akcji. Dow Jones obniżył notowania o 14,2%, czym ustanowił nowy niechlubny rekord (poprzedni należał do kryzysu z lat 30. XX w.). Straty zostały jednak odrobione w ciągu 30 dni. Niektórych skłoniło to nawet do snucia absurdalnych spiskowych teorii, iż zamach był w rzeczywistości dziełem CIA i Mossadu wykonanym na zlecenie finansjery, która zarobiła na giełdowych spekulacjach, wiedząc, które akcje mogą stanieć, a które zdrożeć w wyniku zamachów. Prawda była jednak znacznie bardziej banalna.
W dłuższej perspektywie zamachy z 11 września 2001 r. nie miały większego znaczenia dla giełdy. Rynek szybko się zorientował, że ta tragedia nie zatrzyma gospodarki. W zaledwie miesiąc od ataków rynki zneutralizowały całą przecenę wywołaną zdarzeniem, odzyskując poziom notowań sprzed zamachu. Mimo to 16 lat później zdesperowany 28-latek o podwójnym (niemieckim i rosyjskim) obywatelstwie zaatakował autokar piłkarskiej drużyny Borussia Dortmund, chcąc zarobić na akcjach tej drużyny. Zakładał bowiem, że bezpośrednio po zamachu na piłkarzy i odwołanym meczu Ligi Mistrzów o awans do półfinału (Borussia – AS Monaco) akcje klubu spadną i on je tanio kupi, a następnie — gdy sytuacja się wyjaśni, a Borussia wróci do gry — odsprzeda z zyskiem[iii]. Mimo że zamach ostatecznie się nie udał (doszło jedynie do drobnego wybuchu na parkingu), niemiecki klub mecz przegrał (1:3), ale terrorysta amator na tańsze akcje się nie załapał.
Inne branże atak na WTC z 2001 r. zniosły trochę gorzej, ale też nie dramatycznie źle, zwłaszcza gdy się na to patrzy z dłuższej perspektywy. Przemysł obronny, emitenci kart płatniczych, telefonie komórkowe, a nawet jubilerzy wręcz na nim zarobili. Straciła, ale też nie na zawsze, turystyka. Czyżby terroryzm nie był tak kosztowny, jak nam się wydaje? A przynajmniej nie dla wszystkich? I czy — aż strach to powiedzieć — na terroryzmie można uczciwie zarobić?
Turystyka wydaje się na terroryzm najwrażliwsza. Według Institute for Economics and Peace (IEP), wydającego co roku Global Terrorism Index, w krajach, które nie doświadczają aktów terroru, udział turystyki w PKB jest dwa razy większy niż w państwach poważnie atakami zagrożonych[iv]. Nic w tym dziwnego. Zagraniczni turyści są specjalną grupą docelową, w którą uderzają (nomen omen) swoimi atakami terroryści. O ile bowiem niewiele osób wyprowadzi się z danego miasta po tym, jak na jego terenie doszło do aktu terroru, o tyle ci, którzy mają zamiar do tego miasta pojechać na wakacje, trzy razy się zastanowią, zanim kupią bilet czy zarezerwują hotel.
Tak się też stało po 11 września 2001 r. w USA. Zamachy na Nowy Jork i Waszyngton ostudziły zapał turystów do zwiedzania tych miast. Tendencja spadkowa trwała aż trzy lata, ale później nastąpił wręcz turystyczny boom. Już w 2007 r. USA odwiedziło 60 mln zagranicznych gości. W 2015 r. było to 74,8 mln cudzoziemców. W tym samym czasie 68,2 mln Amerykanów wyjechało zwiedzać świat poza granice USA. Co więcej, akt terroru z 11 września „wykreował” nowe miejsce do zwiedzania: pomnik muzeum na Manhattanie oraz obserwatorium stojące w miejscu dwóch wież. Co roku miejsca te przyjeżdżają oglądać miliony turystów, którzy niejednokrotnie korzystają ze specjalnie przygotowanych wycieczek nastawionych na zwiedzanie pamiątek związanych z zamachem. Jakkolwiek to zabrzmi, terroryzm jako zjawisko miał wpływ na powstanie nowych usług w amerykańskiej turystyce[v].
Jak widać po przypadku zamachu z 11 września, pytać należy nie o to, czy uda się odrobić straty wywołane zamachem, ale raczej o to, ile czasu musi upłynąć od aktu terroru, by w miejsce zamachu wrócili turyści. Jak pokazuje analiza sytuacji po największych atakach terrorystycznych w Europie w XXI w. (Madryt, Londyn, Paryż i Bruksela), choć spadek liczby turystów bezpośrednio po zamachu jest znaczny (12 – 25%), to odrabianie strat zaczyna się już w czwartym – piątym miesiącu po wydarzeniu (ilustracja 6.1)[vi]. Tak przynajmniej było w przypadku Madrytu i Londynu.
Już jednak wiadomo, po słabych wakacjach 2016 r., że w Paryżu i Brukseli, gdzie cały czas utrzymywany jest podwyższony stopień zagrożenia, poprawa sytuacji w branży turystycznej może trwać dłużej. Na razie Francuzi policzyli, że przez pierwsze półrocze 2016 r. do Paryża przyjechało milion osób mniej niż w tym samym okresie w 2015 r., co tylko w stołecznym regionie kraju przyniosło straty rzędu 750 mln euro. Szczególnie ostrożni okazali się Japończycy (przyjechało ich o połowę mniej niż rok wcześniej) oraz Rosjanie (35% mniej) i Chińczycy (19,6%)[vii]. Belgowie z kolei ogłosili, że już samo zamknięcie Brukseli po atakach w Paryżu, gdy istniały podejrzenia, że stolica Belgii będzie kolejnym miejscem zamachów, kosztowało to miasto ponad 50 mln euro dziennie[viii]. Mimo to w stolicy wciąż trudno jest zarezerwować hotel w dobrej lokalizacji i o atrakcyjnej cenie. Zamachy zamachami, ale wciąż zwiedzamy główne miasta Europy. Według analityków branży to kwestia czasu, kiedy turystyka odzyska poziom zysków sprzed zamachów.
Jak zatem w końcu z tym terroryzmem jest? Jest „drogi” czy „tani”? Ma znaczący wpływ na świat czy należy go uznać za jeden z wielu kosztów funkcjonowania współczesnych społeczeństw?
Ten artykuł to fragment 6 rozdziału książki:
Paulina Polko, Roman Polko, Bezpiecznie już było. Jak żyć w świecie sieci, terrorystów i ciągłej niepewności., Helion 2018, s. 105-110
Jeśli Państwa zainteresował, całość – w wersji papierowej, elektronicznej i audiobooka – do kupienia tutaj: https://helion.pl/ksiazki/bezpiecznie-juz-bylo-jak-zyc-w-swiecie-sieci-terrorystow-i-ciaglej-niepewnosci-paulina-i-roman-polko,bejuby.htm#format/d
[i] https://wyborcza.pl/1,75248,1012070.html.
[ii] https://strefainwestorow.pl/artykuly/20150911/jak-na-zamachy-z-11-wrzesnia-2001-zareagowali-inwestorzy-w-usa-i-w-polsce.
[iii] https://www.tvn24.pl/wiadomosci-ze-swiata,2/antyterrorysci-zatrzymali-podejrzanego-o-zamach-w-dortmundzie,733583.html.
[iv] https://economicsandpeace.org/wp-content/uploads/2016/11/Global-Terrorism-Index-2016.2.pdf.
[v] https://www.ibtimes.com/pulse/united-states-after-911-6-things-have-changed-2001-2093156.
[vi] https://ehotelier.com/global/2016/05/04/impact-terrorism-europes-hotel-industry/.
[vii] https://www.thelocal.fr/20160823/paris-tourism-has-lost-750-million-since-the-attacks-strikes-floods.
[viii] https://www.ibtimes.com/belgium-tourism-economy-2016-after-brussels-terror-attacks-will-city-struggle-draw-2341084.
Dodaj komentarz