Jesteśmy sojusznikiem Ameryki, niekoniecznie jednak Donalda Trumpa

Jesteśmy sojusznikiem Ameryki, niekoniecznie jednak Donalda Trumpa

Czerwcowe spotkanie G7 wywołało wśród amerykańskich sojuszników z NATO zrozumiałą traumę. Pierwszy raz po 1945r. amerykański prezydent przystąpił do dekonstrukcji reguł, które dały Zachodowi bezpieczeństwo i dobrobyt, a Ameryce niekwestionowane przywództwo na świecie. Dodatkowo, Donald Trump zrobił to w swoim stylu, obrażając innych przywódców z Angelą Merkel na czele, rezerwując sympatię jedynie dla nowego, populistycznego premiera Włoch, Giuseppe Contego.

Wrażenie zrobiła też propozycja powrotu do praktyki zapraszania na szczyty najbogatszych państw prezydenta Putina. Szczęśliwie późniejszy szczyt NATO przeszedł bez skandalu, jednak już późniejsze spotkanie Trump – Putin i rozmowy w cztery oczy oraz późniejsza konferencja prasowa obu przywódców dały asumpt do pytań o zakres wpływu rosyjskiego lidera na prezydenta USA. Szczególnie w kontekście kolejnych dowodów sukcesywnie pozyskiwanych przez prokuratora Roberta Muellera, wskazujących na wsparcie Trumpa przez Rosję w wyborach prezydenckich i możliwość kontaktów rosyjskich służb ze sztabem republikańskiego kandydata. Zatem z kim mamy do czynienia i jak zmienia się Ameryka pod przywództwem ekscentrycznego polityka. Zarazem, co z tego wynika dla naszego bezpieczeństwa.

Zapewne dowiemy się więcej o charakterze ewentualnych związków Trumpa z Putinem. Już dziś jednak, w 2,5 roku od inauguracji widzimy, jaką politykę prowadzą USA pod nowym przywództwem. Trump wygrał jako przedstawiciel tej Ameryki, która globalizację przegrała. Jej symbolem może być bankructwo Detroit i problemy amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego. To nic, że Krzemowa Dolina z przemysłem „nowych technologii” nie ma konkurencji na świecie. Ale to tradycyjny przemysł stalowy, maszynowy, motoryzacyjny czy włókienniczy dawał miliony dobrze płatnych miejsc pracy. Wraz z globalizacją kapitał znalazł bardziej konkurencyjne kraje do ograniczenia kosztów tej kapitałochłonnej produkcji, zostawiając wiele amerykańskich, białych rodzin robotniczych bez pracy i perspektyw. Dziś tworzą oni twardy elektorat prawicy Partii Republikańskiej, który doprowadził do wyborów Trumpa. Tutaj sytuacja się nie zmieni. Ci wyborcy pozostaną i trzeba będzie ich priorytety uwzględniać w każdych kalkulacjach politycznych. Polityka Trumpa jest tutaj zrozumiała. Chce korekty relacji w handlu światowym, szczególnie z Unią Europejską i Chinami, a także z Kanadą i Meksykiem, ale nie chce zniszczenia struktur (WTO) i podstawowych reguł rządzących globalizacją. Bo to zachwiałoby pozycją dolara i doprowadziło USA do katastrofy. Dlatego Trump może dalej dawać upust swoim negatywnym emocjom wobec kanclerz Merkel, ale później spotka się z szefem Komisji Europejskiej i znajdzie porozumienie odnośnie taryf i subsydiów, jak to miało miejsce w tym tygodniu. I trzeba dodać, nie byłoby tego porozumienia, gdyby nie było pojednawczego stanowiska Niemiec. Daleko idące wypowiedzi Trumpa, niechętne wobec jedności europejskiej, są skutecznie tonowane i racjonalizowane przez jego administrację.

Podobnie z Rosją. Po aneksji Krymu i ataku na Ukrainę prezydent Putin nie mógł wyobrazić sobie większego prezentu niż szczyt w Helsinkach. Do tego doszła zapowiedź kolejnego spotkania, w Waszyngtonie czy w Moskwie. Jednak od 4 lat istotą amerykańskiej polityki w relacjach z Rosją są sankcje wobec najbliższych przyjaciół biznesowych Putina, będących zarazem szefami kluczowych rosyjskich firm. Ameryka ma zbyt dojrzałą administrację i klasę polityczną, aby bez żadnego powodu ze strony Rosji te sankcje zdjąć. I dziś, gdy na skutek porozumienia z Helsinek, przygotowywane jest rosyjsko – amerykańskie spotkanie środowisk biznesowych sami Rosjanie zadają sobie pytanie, jakie ma ono sens w warunkach funkcjonowania sankcji. Prezydent USA jest niewątpliwie najpotężniejszym człowiekiem na świecie, a w kwestiach polityki zagranicznej ma prawie nieograniczone kompetencje. Okazuje się jednak, że nawet on musi się liczyć z własną administracją i opinią publiczną. Dlatego na konferencji prasowej po powrocie z Helsinek, wycofał się z podważania wiarygodności amerykańskich służb w sprawie śledztwa dotyczącego ingerencji w wybory 2016r. i stwierdził, że ma do nich pełne zaufanie. Mimo podważenia przez Trumpa w publicznych wypowiedziach istoty art. 5 traktatu waszyngtońskiego, żadne z faktycznych działań władz USA nie poszło w tym kierunku. Odwrotnie. Uzgodnienia w Newport i Warszawy są konsekwentnie realizowane.

Musimy jednak pamiętać o kupieckiej naturze Ameryki. A Trump jest w tym przypadku jej najbardziej emblematycznym reprezentantem. Ameryka nie daje prezentów. Wszystko, co robi zgodne jest z jej interesem: politycznym lub handlowym. Dlatego nie dziwmy się, że wykorzystuje brak kompetencji i doświadczenia, aby swoją broń sprzedać możliwie drogo. Tak jest niestety w relacjach z rządem PiS, gdzie przypadkowi zupełnie ludzie negocjują i decydują o miliardowych zakupach amerykańskiego sprzętu dla polskiej armii. Tutaj rzeczywiście Amerykanie są trudnymi partnerami i po naszej stronie naprawdę liczą się kwalifikacje.

Reasumując, mimo ekstrawaganckich i często wrogich Europie wypowiedzi Trumpa, Ameryka pozostaje naszym sojusznikiem. Musimy natomiast liczyć się z problemami decyzyjnymi w okresie kryzysów, wywołanymi przez sprzeczne interesy i działania prezydenta Trumpa, jego administracji i świata waszyngtońskiej polityki. Jednak już nawet werbalne popieranie przez republikańskiego prezydenta skrajnie prawicowych i populistycznych liderów europejskich przeciwko jedności Unii Europejskiej jest groźne i politycznie grozi spójności w NATO. Dlatego warto rozważyć słowa duńskiego ministra spraw zagranicznych A. Samuelsena: „jesteśmy sojusznikiem USA, niekoniecznie jednak Donalda Trumpa”. Odpowiedzią na tę sytuację jest wzmocnienie wspólnego stanowiska Unii Europejskiej. Europa, która problemy rozwiązuje w swoim gronie, a na zewnątrz prezentuje jednolite stanowisko, jest trudniejsza do rozegrania nie tylko dla Putina, ale także dla Trumpa. Należy także pilnie wzmacniać europejską zdolność obronną. Musimy przyjąć, że pojawią się sytuacje, w których Europa będzie musiała wziąć ciężar zaangażowania militarnego na siebie. Wnioskiem pro domo sua jest radykalna zmiana polskiej polityki, na wzmacniającą jedność europejską. A także zamiana amatorów z MON, przepłacających znacznie za Partioty na ludzi, którzy będą potrafili wynegocjować dobre porozumienia z USA.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

Skip to content