Konflikt polityczny w Polsce będzie narastał
Wewnętrzne konflikty polityczne są rzeczą normalną. To nie znaczy, że nie są groźne dla państw i społeczeństw je zamieszkujących. Jak twierdzą teoretycy konfliktu (G Simmel. L. Coser), im bardziej hermetyczne są strony konfliktu oraz im bardziej dotyczy on kwestii związanych z wartościami, tym gwałtowniejszy będzie jego przebieg. Zagrożenie zwiększa się wówczas, gdy niewydolne okazują się mechanizmy, które dotychczas w mniejszym lub większym stopniu pozwalały konflikty rozwiązywać lub łagodzić. Niestety w Polsce mamy do czynienia z sytuacją sprzyjającą gwałtowności konfliktu. Hermetyzują się jego strony, dotyczy on podstawowych wartości demokratycznych społeczeństw, a co najmniej rozumienia tych wartości. Wreszcie kolejne mechanizmy instytucjonalne, ważne dla rozwiązywania rozmaitych konfliktów ulegają stopniowej anihilacji.
Swoją moc wyznaczania ram prawnych porządku konstytucyjnego RP stracił Trybunał Konstytucyjny. Teoretycznie jest, ale mało kto traktuje go teraz jako bezstronnego, ostatecznego arbitra. Sejm z kolei stracił swoją rolę rozstrzygania konfliktów w wyniku demokratycznego procesu legislacyjnego. Debaty sejmowe nie służą analizie argumentacji w już istniejących i trwających konfliktach, a parlament jako taki – już od dłuższego czasu tylko iluzorycznie kontroluje władzę ustawodawczą. Ci, którzy są dzisiaj opozycją, gdy mieli władzę nie kwapili się do zajęcia się tak zwanym „pakietem demokratycznym, który tak bardzo przydałby im się dzisiaj. Ci, którzy zgłaszali ten pakiet, gdy przejęli władzę, nie chcą o nim pamiętać.
Równie ważną rolę w ograniczaniu gwałtowności konfliktów odgrywają instytucje związane z procedurami i procesami wyborczymi. Każda kampania wyborcza i będący jej rezultatem wynik głosowania ujawniają obszary oraz natężenie potencjalnych konfliktów. Część z nich w sposób oczywisty rozstrzyga wynik wyborów.
System wyborczy do parlamentu, oparty jest na umocowanej konstytucyjnie zasadzie proporcjonalności. Konsekwencją proporcjonalnych wyborów jest otworzenie drogi do parlamentu wielu różnym środowiskom politycznym. W praktyce w polskich warunkach wyborczych, przy około 50 partycypacji, grupa ludzi o stosunkowo bliskich poglądach musi uzyskać około 800 tysięcy głosów, aby posiadać swoja parlamentarną reprezentację. Z reguły ten określony ustawowo próg przekracza 5 lub 6 uczestniczących w wyborach partii i komitetów wyborczych. Proporcjonalność wyborów służy poszerzeniu spektrum poglądów i koncepcji w parlamencie. Tym samym przenosi na grunt parlamentu jakąś część potencjalnych i rzeczywistych konfliktów. Ewentualna barierą jest tu wielkość poparcia oraz idąca za nią wielkość reprezentacji.
Warto tu podkreślić, że w przypadku zaostrzenia się konfliktów politycznych wybory jako takie angażują w Polsce nie tylko elity polityczne, ale także samych obywateli. W ciągu minionych 25 lat frekwencja w wyborach parlamentarnych dwukrotnie przekroczyła 50%. W obu przypadkach były to przedterminowe elekcje rozpisane w wyniku utrzymującego się ostrego konfliktu politycznego.
Praktyka obecnej kadencji parlamentu pokazuje, że możemy się spodziewać zmian w ordynacji wyborczej do Sejmu. Zmieniono już liczne przepisy dotyczące organizacji wyborów do samorządów,. Część z nich wejdzie w życie dopiero po najbliższych wyborach. Jednak więcej o możliwych skutkach zmian w przepisach wyborczych mówi nam zmiana ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Oficjalne powody zmiany podane przez wnioskodawców w uzasadnieniu można uznać za fałszywą zasłonę. Nie można mówić, że „proponowane zasady przyporządkowania mandatów poszczególnym okręgom wyborczym umożliwią rzeczywiste odwzorowanie zależności między liczbą uprawnionych do głosowania, a liczbą posłów wybieranych w danym okręgu”. Nawet pobieżna analiza pokazuje, że różnice w liczbie przyznanych w okręgach mandatów posłów do PE według starej i według nowej ordynacji są niewielkie.
Obecnie – i tak zapewne pozostanie mimo Brexitu – Polsce jest przyporządkowanych 51 posłów. Uprawnionych do głosowania w wyborach europejskich w 2014 roku było 30636537, a w wyborach parlamentarnych w 2015 roku 30534948. Norma przedstawicielska wynosi więc około 600 tysięcy uprawionych do głosowania. W tym przypadku liczba mandatów do obsadzenia w poszczególnych okręgach kształtowałaby się tak jak w tabeli poniżej. Jeśli przyjrzymy się kolejnym kolumnom w tej tabeli, gdzie pokazane są mandaty uzyskane przez kandydatów w okręgach w dwóch ostatnich elekcjach do PE to okaże się, że są to wielkości bardzo podobne. Jedynie w dwóch na 13 okręgów wyborczych liczba wybranych posłów była w wyborach do PE trwale mniejsza niż wynika to z przydziału nowej ordynacji. I to mniejsza jedynie o jednego posła.
Co więc zmienia nowa ordynacja. Zmienia rzecz zasadniczą – zasady rozdziału mandatów między ugrupowania. Dotychczas przydział mandatów poszczególnym partiom odbywał się na poziomie ogólnopolskim. Polska była tu jednym 51 mandatowym okręgiem wyborczym. Podział na 13 mniejszych okręgów służył rozdziałowi mandatów wewnątrz ugrupowań. Wynik ogólnopolski pokazywał ile partia dostała mandatów, a wyniki w okręgach pokazywały, którzy kandydaci tej partii je wywalczyli.
Według nowych zasad mandaty rozdzielane mają być wprost w okręgach. Przy niewielkiej liczbie mandatów do obsadzenia w pojedynczym okręgu próg wyborczy (tzn. odsetek głosów upoważniający do udziału w podziale mandatów), mimo, że formalnie dalej wynosi 5% zwiększa się w praktyce do 10%. Zmniejsza to oczywiście szanse na uzyskanie reprezentacji mniejszym ugrupowaniom. Skalę zmiany widać jeśli przeprowadzi się symulację rozdziału mandatów wg starych i nowych przypisów ordynacji. Gdyby wyniki były takie same jak w ostatnich wyborach do Sejmu, to stare przepisy dałyby PiS – 21 mandatów, PO – 14, „Kukiz 15” – 5mandatów, SLD i Nowoczesnej po 4, a PSL uzyskałby trzy mandaty. Ten sam wynik w nowych przepisach mandaty dawałby praktycznie jedynie PiS – 31 i PO – 18. Po jednym mandacie mogliby ewentualnie uzyskać przedstawiciele Nowoczesnej i „Kukiz 15”.
Według starej ordynacji reprezentację w PE miałoby 91% głosujących, a według nowej jedynie 62%. Jeśli podobne zmiany wprowadzi się w zasadach wyborczych do Sejmu, np. tworząc 100 niewielkich 3- 5 mandatowych okręgów wyborczych, to może się okazać, że blisko połowa głosujących nie będzie miała swojej reprezentacji parlamentarnej. Kolejna ważna instytucja demokratyczna miałaby bardzo ograniczoną legitymizację. Pozbawieni swojej reprezentacji aktywni politycznie obywatele zmuszeni by zostali do poszukiwania innych sposobów wpływania na decyzje polityczne. Będą to robić w sytuacji, kiedy oficjalne kanały i mechanizmy służące tego typu działaniom będą nieakceptowane bądź nieefektywne. Samo nasuwa się skojarzenie do sytuacji w Polsce sprzed 30 lat. Wtedy wymyślono „okrągły stół”, choć nie brakowało głosów, że ówczesny konflikt trzeba było rozwiązać ulicznymi, „rewolucyjnymi metodami”. Na jaką metodę postawią w przyszłości? Dzisiaj nie wiadomo, ale każda z wielu stron zaangażowanych w obecny konflikt polityczny w Polsce powinna już zacząć o tym myśleć.
Dodaj komentarz