Koronawirus w Izraelu
Światowa pandemia COVID-19 skutecznie wyeliminowała z mediów wiele tematów politycznych, społecznych i kulturalnych. Także z Izraela szybko zaczęły płynąć wieści o kolejnych zarażonych osobach, przypadkach śmiertelnych, restrykcjach dotyczących codziennego funkcjonowania i tysiącach pracowników i przedsiębiorców narażonych na straty z powodu kryzysu. Na chwilę zapomniano o politycznych kłótniach i komplikacjach z utworzeniem rządu po trzecim podejściu do wyborów. Jak epidemia wpłynie na bliskowschodni krajobraz polityczny, gospodarczy i społeczny kiedy to wszystko już się skończy?
Wspólny wróg
Już na początku marca pojawiły się doniesienia o pierwszych przypadkach zakażeń na Zachodnim Brzegu Jordanu. Opustoszało Betlejem, zamknięta została Bazylika Narodzenia Pańskiego, zamarcie ruchu turystycznego pozbawiło dochodów jego mieszkańców. Wkrótce nadeszły ponure wieści ze Strefy Gazy o dwóch zarażonych osobach – wbrew krążącemu lokalnie żartowi, że jest to tak straszne miejsce, że nawet koronawirus nie zechce się tam pojawić. Dla prawie 2-milionowej ludności Gazy, określanej czasem przez media jako największe na świecie więzienie pod gołym niebem, oznacza to poważne wyzwanie, któremu nie podoła bez pomocy izraelskiej i międzynarodowej. Jeszcze miesiąc temu Nadia Abushaban, aktywistka ze Strefy Gazy, mówiła: Nie umarliśmy podczas czterech wojen, nie zabiły nas toksyczne gazy, bomby, mur. Myślicie że umrzemy od korony z kremem? [Nawiązując do popularnych w Gazie ciastek z kremowym nadzieniem o nazwie Korona]. Szybko okazało się, że tymi słowami nie potraktowała sytuacji zbyt poważnie. Ulice opustoszały, natychmiast zamknięto przejście graniczne z Egiptem w Rafah, a przestrzegania kwarantanny pilnują żołnierze specjalnej jednostki COGAT powołanej do reprezentacji armii izraelskiej na terytoriach palestyńskich. Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) rozpoczęła akcję uzupełniania wyposażenia medycznego w palestyńskich szpitalach w Gazie. Tymczasem Bank Światowy przekazał Autonomii Palestyńskiej 6 milionów dolarów na walkę z rozprzestrzenianiem się wirusa.
Pandemia czyni z Izraela i Hamasu nieoficjalnych partnerów w walce o zahamowanie ekspansji koronawirusa i zminimalizowanie liczby zgonów. Po raz pierwszy Izraelczycy i Palestyńczycy mają wspólnego wroga, który przekracza granice i atakuje bez względu na narodowość, poglądy polityczne i wyznanie. Jeśli system opieki zdrowotnej w Gazie upadnie, w najgorszym scenariuszu tysiące Palestyńczyków może zechcieć w desperacji przekroczyć izraelską granicę, stwarzając nie tylko zagrożenie epidemiologiczne, ale także dla bezpieczeństwa wewnętrznego państwa. Izrael musi pomagać, nie tracąc jednocześnie uwagi z działań Hamasu, który może wykorzystać sytuację i dokonywać ostrzałów.
Pozostałe kraje Bliskiego Wschodu wyjdą z epidemii zdecydowanie słabsze. Mający na swoim koncie w tej chwili ponad 4 tys. ofiar śmiertelnych i 68 tys. zarażonych Iran nagle przestał być głównym zagrożeniem dla Izraela, mimo że bardzo starał się zaniżyć swoje statystyki i obwiać Stany Zjednoczone za rozwój pandemii. Nie lepiej wygląda sytuacja w Syrii, w której brakuje testów, obozy dla uchodźców są przepełnione, a sytuacja sanitarno-higieniczna jest tragiczna. Jordania wprowadziła stan nadzwyczajny i zakaz wychodzenia z domów, a w Iraku najwięcej zachorowań odnotowano tuż po masowej szyickiej pielgrzymce do Karbali pod koniec lutego br. Dodatkowym problemem jest brak rzetelnych informacji o skali epidemii w regionie i próby zatajania danych przed WHO. Rozprzestrzenienie się wirusa w Jemenie przyniesie katastrofalne skutki z powodu niewydolnej opieki medycznej – oto efekty pięcioletniego, wyniszczającego konfliktu.
Premier – nie, rabin – tak
Tymczasem w samym Izraelu, na wschód od Tel Awiwu, w graniczącym z Ramat Ganem ok. 200-tysięcznym mieście Bnei Brak, trwała już regularna wojna pomiędzy wojskiem i policją a jego religijnymi mieszkańcami, która ostatecznie doprowadziła do całkowitej izolacji miasta. Pomimo obowiązujących zakazów dotyczących zgromadzeń, ultraortodoksyjni charedim organizowali wspólne modlitwy, naukę w jesziwach, wesela i pogrzeby w których mogło brać udział kilkaset osób. Policja została zmuszona nawet do zaspawania (!) drzwi wejściowych do synagogi w celu udaremnienia grupowych modłów. Niesubordynacja religijnej części społeczeństwa była jednak łatwa do przewidzenia. Dla wielu grup słowo lokalnego rabina znaczy więcej niż komunikaty płynące ze strony rządu, dlatego natychmiast postarano się o jak najlepsze kontakty z miejscowymi autorytetami, aż uskuteczniono prośby.
Dodatkowym argumentem był fakt, że znaczny odsetek osób zarażonych koronawirusem w Izraelu pochodzi ze społeczności religijnych. Zamkniętym w domach religijnym Żydom pomagają żołnierze, między innymi robiąc zakupy i pilnując przestrzegania ścisłej kwarantanny. Otrzymali także specjalne hebrajsko-jidyszowe rozmówki, ponieważ część mieszkańców wciąż posługuje się tylko językiem żydowskim. Sytuacja w Bnei Braku to kolejne oblicze toczonego w Izraelu konfliktu pomiędzy religijną a świecką wizją świata i państwa. Anshel Pfefer, publicysta dziennika Haaretz, stwierdził, że światowa pandemia koronawirusa jest pierwszym tak silnym wyzwaniem światopoglądowym dla religijnych Żydów od czasu Holokaustu. W wątpliwość zostały podane niezmienność obyczajów i ochronna rola Tory. Z trudem zaakceptowano, że trzeba zrezygnować z pewnych głęboko zakorzenionych praktyk, takich jak gromadne świętowanie czy uczestnictwo w nabożeństwach religijnych, w celu ochrony zdrowia oraz życia własnego i innych, a także położenia kresu epidemii dzięki wspólnym i skoordynowanym działaniom.
Jak wynika z wciąż zmieniających się statystyk, do tej pory w Izraelu zmarło 150 osób, 3 126 osób wyzdrowiało, a zarażonych jest ponad 12 980. Umierają głównie osoby starsze, pomiędzy 70. a 95. rokiem życia, więc nierzadko osoby ocalałe z Holokaustu. Szin Bet, izraelska służba specjalna odpowiedzialna za kontrwywiad i bezpieczeństwo wewnętrzne, wydała komunikat, że zastrzegła sobie prawo do śledzenia urządzeń elektronicznych osób zobowiązanych do przestrzegania całkowitej kwarantanny. Od początku kwietnia br. obowiązuje nakaz noszenia maseczek ochronnych w przestrzeni publicznej. Społeczeństwo izraelskie, choć słynące z dynamizmu i sprawiające wrażenie trudnego do okiełznania, podeszło do zagrożenia z odpowiedzialnością i rozsądkiem, stosując środki bezpieczeństwa, pracując i studiując zdalnie, a także śpiewając i grając na instrumentach czy uprawiając sport na balkonach. Izraelscy muzycy transmitują w internecie swoje domowe koncerty, a aktywność wielu instytucji edukacyjnych i kulturalnych, podobnie jak w wielu innych państwach, przeniosła się do sieci.
Zupełnie innego charakteru nabrały także obchodzone w tym roku w kwietniu święta żydowskie, chrześcijańskie i muzułmańskie – Pesach, Wielkanoc i Ramadan. Jerozolima nie przyjęła z okazji Niedzieli Palmowej tysięcy pielgrzymów, Bazylika Grobu Świętego została zamknięta dla zwiedzających, a w tradycyjnym błogosławieństwie przy Ścianie Płaczu podczas Pesach, które zazwyczaj gromadzi tłumy, uczestniczyło tylko dziesięciu mężczyzn. Izraelczycy zobowiązali się do świętowania wieczerzy sederowej tylko z najbliższą rodziną. Z pozostałymi bliskimi utrzymują kontakt online, gdyż transport pomiędzy miastami został zawieszony.
Wiele żyć Bibiego
W cieniu dynamicznie zmieniających się statystyk zachorowań i dyskusji nad wprowadzaniem nowych zakazów i nakazów, w środowisku izraelskich dziennikarzy i komentatorów przemknął komentarz, że jest na świecie jeden człowiek, któremu – paradoksalnie – światowa pandemia koronawirusa uratowała życie, a przynajmniej życie polityczne. Tym człowiekiem jest Benjamin Netanyahu, który półtora miesiąca temu spektakularnie wygrał trzecie wybory w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy, jednak napotkał typowe dla izraelskiego systemu politycznego trudności ze sformowaniem rządu. Dodatkowo ciążył mu proces sądowy, który zgodnie z planem miał rozpocząć się 17 marca br. Tymczasem nagle z człowieka bez rządu i szans na skuteczną obronę przed sądem, stał się silnym premierem, z którym wszyscy chcą współpracować przy tworzeniu gabinetu. Otrzymał kolejny polityczny żywot. Jego największy rywal, Benny Gantz, apeluje o stworzenie rządu jedności narodowej w obliczu nadzwyczajnej sytuacji w państwie. Szefowie Likudu i Kahol Lavan mieliby wtedy rządzić rotacyjnie, sprawując urząd premiera po 18 miesięcy.
Gdyby nie całkowita zmiana priorytetów i uwagi opinii publicznej z powodu koronawirusa, być może Netanyahu usłyszałby już wyrok sądowy skazujący go na 10 lat pozbawienia wolności za afery korupcyjne oraz 3 lata za defraudację środków publicznych oraz nadużycie zaufania. Ostatnie miesiące kampanii wyborczej miały wręcz strategiczne znaczenie dla jego politycznego wizerunku. Gdyby wspierające go do tej pory partie religijne zdecydowały się poprzeć Gantza, byłby koniec Bibiego – geniusza politycznego, który potrafił odnaleźć się w każdej sytuacji. Teraz, w obliczu epidemii, dostał szansę na udowodnienie obywatelom, że potrafi o nich zadbać w trudnej sytuacji, a także uzyskać zaufanie wśród nieszczególnie przychylnych mu do tej pory wyborców. Przedłużył i zabezpieczył swój polityczny byt na kilka dobrych miesięcy. Zamiast walczyć o przetrwanie, może więc swobodnie dobierać partnerów.
Dodaj komentarz