MIRAŻ POLITYKI WSCHODNIEJ

MIRAŻ POLITYKI WSCHODNIEJ

Mam, zdaniem niektórych, kiepski tytuł do wypowiadania się w tej sprawie. Życiorys mam podejrzany (byłem w PZPR aż do końca) i zapewne, jak cała SLD-owska lewica, jestem dla wielu osób mało wiarygodny w formułowaniu opinii o naszych stosunkach ze Wschodem. Nie wiem skąd bierze się przekonanie, że lewica, której częścią się czuję, ma jakieś pro-wschodnie inklinacje

Nawet jeśli tak było, to ja przynajmniej wyleczyłem się z nich jesienią 1981 roku, kiedy to sympatyczny komsomolec (Ormianin zresztą), oświadczył mi, że jak nie damy sobie rady z kontrrewolucją, to oni, a jakże, pomogą. Stan wojenny powitałem zatem z ulgą, a kolejna lata wyleczyły mnie do końca z panslawizmu.

Ale nie wyleczyły mnie z realizmu politycznego, którego tak brakuje obecnie rządzącej ekipie. Możemy nazwać to cynizmem politycznym, ale wiadomo: geografii i sąsiadów nie zmienimy. Nawet jak ich nie lubimy – i mamy ku temu podstawy- to żyć trzeba, bo podwórko wspólne i śmieci stoją koło siebie.

Mój wątpliwy tytuł bierze się także stąd, że nigdy nie interesowała mnie siła, jako sposób rozwiązania jakiegokolwiek problemu. Tu także mógłbym odwołać się do doświadczeń lat 80-tych i znacznie wcześniejszych, kiedy to większość zwycięstw miało charakter pyrrusowych i rozwiązując stare problemy tworzyły nowe, znacznie trudniejsze.

Jestem wyznawcą poglądu, że starcie militarne w naszej części świata jest już niemożliwe, a potencjał odstraszania ,owszem , daje efekty, ale kosztem poziomu życia ludzi i tylko krótkoterminowe. W dłuższej perspektywie pokolenia, dla których punktem odniesienia jest zwycięska „zimna wojna” rozstrzygnięta pod koniec ubiegłego wieku, zamkną oczy.

Nowe generacje nie wiedzą, kto to był Reagan, a nawet udział Jana Pawła II w obaleniu komunizmu wydaje im się równie interesujący, jak zwycięstwo nad bolszewikami pod Ossowem, czy nad Krzyżakami pod Grunwaldem.

Dotyczy to młodzieży polskiej, ale także ukraińskiej (co trzeci mój student to obcokrajowiec ze Wschodu), a nawet, jak sądzę, rosyjskiej. Czas, aby architekci polskiej polityki wschodniej wzięli to pod uwagę. Oczywiście wiem, że w Federacji Rosyjskiej rządzi pokolenie sierot po Związku Radzieckim, ale to już niedługo. Co dalej – to pytanie wydaje się najbardziej interesujące.

Ale rodzi ono kolejne pytania, na które nie znam odpowiedzi. To pytanie o kompleksowość naszej polityki wschodniej. Czy dostrzegamy, że Wschód to nie tylko Rosja, ale także liczne kraje powstałe na gruzach ZSRR.

Owszem, Moskwa jest najważniejsza, Putin robi, co może, aby utrzymać mniej lub bardziej silne związki pomiędzy dawnymi radzieckimi republikami. Sprzyjają temu dominujące stosunki społeczno-ekonomiczne, rodzaj kultury politycznej i naturalne więzi międzyludzkie. Ale to się kończy.

Po Związku Radzieckim zostało sporo punktów zapalnych, a konflikt ormiańsko-azerski pokazał, że dawna spoistość jest mitem. Warto by zatem zindywidualizować nasze podejście do republik postradzieckich, ułożyć jakąś podmiotową hierarchię naszego zainteresowania i pokazywać, że nie tylko Rosja leży na Wschodzie.

Kompleksowość ma także charakter przedmiotowy. Myślę tutaj o rozmaitych narzędziach i obszarach kontaktów międzypaństwowych i międzyludzkich, które budują podkład pod twardą politykę. Nie jest mi znany – i podejrzewam, ze nie istnieje – żaden materiał lub wystąpienie publiczne polskiego polityka, które wychodziłoby poza obszar konfrontacyjności.

Wydawać by się mogło, że celem naszej polityki wobec Wschodu jest wyłącznie utrzymywanie równowagi strachu, opartej o walecznych żołnierzy amerykańskich i bohaterskich wojaków Rzeczypospolitej. Pokażcie mi drugi kraj w Europie, który tak łatwo rezygnuje z pozostałych narzędzi budowania relacji z innymi państwami.

Jak to robić? Cóż, więcej tu pytań niż odpowiedzi. Czy inwestujemy jakoś w tamtejsze elity, te obecne oraz przyszłe? Czy naprawdę nas nie stać, aby np. uruchomić jakiś program stypendiów studenckich dla tamtejszej młodzieży, program wymiany kulturalnej czy współpracy naukowej? Czy pamiętamy, że w latach minionych znaczna część polskich polityków bywała na Zachodzie, na koszt tamtejszych podatników, i uczyła się, co to jest demokracja, samorządność i wolny rynek. Czy kogoś interesowało – poza tabloidami – jak wykorzystać Kwaśniewskiego, który był w międzynarodowej grupie doradczej w Kazachstanie. Był z nim, ze wsparciem rządu konserwatystów, Tony Blair, a dziś Anglików realizujących program unowocześnienia tego państwa jest całkiem sporo. Anglicy potrafili wykorzystać wartość socjaldemokraty Blaira, a my oburzaliśmy się, ze Kwaśniewski wspiera dyktatora.

Takich przykładów jest znacznie więcej. Przy naszej bierności, na Ukrainie coraz lepiej czują się państwa i kapitały położone dalej na Zachód niż Polska, a polsko-ukraińska izba gospodarcze wegetuje gdzieś na obrzeżach polskiej polityki, dzięki kontaktom swojego prezesa. Jej polsko-rosyjski odpowiednik też opiera się na kontaktach personalnych, a nie na państwowej polityce.

I uwaga końcowa . W Polsce żyje jeszcze sporo ludzi, którzy znają i rozumieją mentalność krajów leżących na wschód od nas. Czy ktoś – czytaj administracja rządowa – organizuje tych ludzi do wysiłku intelektualnego, próbuje szukać jakiej polityki wschodniej państwa, uwzględniającej realia, a nie tylko fobie, urazy i niewiedzę? Obawiam się, ze nie tylko nie mamy żadnej polityki wschodniej , ale jej w ogóle mieć nie chcemy. I to jest ten najważniejszy problem.

Comment (1)

  • Wojciech Warski Reply

    To cenne, że osoba tak doświadczona i z takim rodowodem wskazuje nowemu pokoleniu inne niż nicnierobienie i opluwanie się, możliwości kontaktu ze Wschodem. Nie tylko z Rosją.
    Żeby tak jeszcze ktoś chciał tego wysłuchać i wdrożyć…

    13 lipca 2021 at 18:20

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

Skip to content