NADSZEDŁ
Idzie! Doszedł! Pierwsi zarażeni, pierwsza osoba zmarła. Gdyby ktoś wiedzę o Polsce czerpał tylko z mediów łacno doszedłby do wniosku, że oto zmagamy się bohatersko ze zmasowanym atakiem jakiego przeciwnika, który frontalnie zaatakował kraj i jego mieszkańców. To z jednej strony prawda. Koronawirus jest takim przeciwnikiem, który atakuje nie wiadomo z której strony i w którym miejscu. Ale jednak nie możemy przeoczyć jednej rzeczy. Epidemie nieznanych nam dziś wirusów lub bakterii są i będą się powtarzać. Postęp technologiczny, postępy w medycynie, zmienność klimatyczno-przyrodniczych warunków, w których żyjemy, przyniesie nam jeszcze niejedne takie zagrożenie. Ostrzegają przed nimi uczeni, piszą co światlejsi dziennikarze. Taki wszak był ton analiz pisanych po „ptasiej grypie”, epidemii SARS czy AIDS, a także po niedawnej ASF. Nie zawsze te epidemie miały taki zasięg geograficzny, nie zawsze umierali ludzie, ale szkody dla nich były niemałe. Epidemie naruszające błogostan ludzi lub towarzyszącego im świata natury będą występować coraz częściej i będą coraz intensywniejsze. Pozwolę sobie gorzko zauważyć, że liczba ofiar przekroczy niekiedy straty niejednej wojny wywołanej w imię interesów jakiejś politycznej wspólnoty, a i wola pokojowego rozstrzygania sporów nie będzie miała tu nic do gadania.
Taka epidemia jest zawsze testem dla państwa i społeczeństwa. Dla państwa, gdyż weryfikuje rzeczywiste przygotowanie do sytuacji kryzysowych, weryfikuje stan i poziom systemu bezpieczeństwa. Dla społeczeństwa, gdyż objawia stan wiedzy i świadomości społecznej, pokazuje słabość komunikacji społecznej i poziom przygotowania podmiotów tejże komunikacji. Czy zdaliśmy ten egzamin? Kilka uwag się tu nasuwa, przy czym warto podkreśli, że nie ma znaczenia, która formacja jest w tej chwili u władzy. Kto by w Polsce nie rządził, to wynik tego testu byłby taki sam. Bo państwo, jego instytucji i procedury byłyby takie same.
Atak koronawirurusa pokazał, że jako państwo nie mamy żadnego systemu reagowania na tego typu zagrożenia. Rząd – po pierwszy dniach zaskoczenia – kieruje tą akcją dość intuicyjnie i spontanicznie, a wyobraźnia i pewne umiejętności medialne sporo mu w tym pomagają. Natomiast nie bardzo wiadomo jaki był i jest stan rezerw materiałowych, jakie siły rzucono do walki z nim i kto odpowiada za poszczególne segmenty walki z wirusem. Policjanci chodzą po domach i sprawdzają dyscyplinę skazanych na kwarantannę, nie wiadomo co robią pozostałe służby mundurowe, z wyjątkiem WOT-u, które „postawiono do dyspozycji”. Nie wiemy co zalecono strażom gminnym i jakie zadania postawiono przed administracją samorządową i terenową administracją rządową. Nie wiemy w jakim charakterze występują poszczególni ministrowie i czy ktoś pracuje na kolejnymi fazami scenariusza. Jasny podział zadań i personalizacja odpowiedzialności jest podstawą każdej operacji.
To, że brakło wyobraźni pokazuje akcja przyjęcia specustawy adresowanej na zwalczanie epidemii. Nie idzie mi tu nawet o wątpliwości konstytucyjne, o których mówiła p. prof. Ewa Łętowska, choć mam nieodparte wrażenie, że część przepisów powstała „na wszelki wypadek”. Znacznie jednak gorsze jest to, że zasadnicza część tych norm jest wprost przepisana już z obowiązujących aktów prawnych dotyczących stanów nadzwyczajnych. To dowód na to, ze albo dotychczas obowiązujące rozwiązania prawne były „dziurawe”, albo mamy do czynienia z inflacją prawa. Nie wiadomo co gorsze, ale nauki na przyszłość są wątpliwe. W razie powstanie podobnej sytuacji wszyscy będą czekali na ustawę – to jedno. A drugie – to fakt, że tego typu ustawy – niby nadzwyczajne i incydentalne – maja zwyczaj zadomowiać się w systemie prawnym. Patrz przykład ustawy antyterrorystycznej z 2016 roku.
Wreszcie okazało się, że nie mamy sukcesów w kształtowaniu wiedzy i świadomości społecznej w odniesieniu do sytuacji kryzysowych. Pojawiają się fake-newsy, wykup towarów w sklepach i dziwaczne zachowania współobywateli. Ale pojawiło się coś jeszcze – to tradycyjny brak zaufania do władzy i kierowanie się „własnym rozumem”. Za autorytety uchodzą dziennikarze, którzy ze znawstwem raportują spod bram szpitali. Z drugie strony nie brak takich, którzy wplątują walkę z wirusem w bieżącą bijatykę polityczną, dzieląc autorytety społeczne wedle sympatii politycznych. Niewiele z tego rozumie zwykły obywatel i tym bardziej się boi. Szkoda, że kwarantanną nie objęto niektórych polityków i propagandzistów.
Wirus przyszedł i pójdzie. Za kilka lat przyjdzie następny. Warto, aby z myślą o nim już dziś, w najbliższych miesiącach, dokonać wnikliwej analizy działań ośrodków kierowniczych państwa i innych podmiotów mających wpływ na zachowania społeczne. Po to, aby mnie się bać i mniej stracić.
Dodaj komentarz