Nie każdy prostokąt to kwadrat, nie każdy czworokąt to romb. Rozmowa z Sylwią Hazboun

Nie każdy prostokąt to kwadrat, nie każdy czworokąt to romb. Rozmowa z Sylwią Hazboun

Wywiad z Sylwią Hazboun – arabistką, ekspertem Caritas Polska ds. Bliskiego Wschodu, koordynatorką programu Rodzina Rodzinie, prowadzonego w Syrii od trzech lat. Prowadzi blog Dzisiaj w Betlejem oraz kanał na YouTube, gdzie dzieli się swoimi duchowymi inspiracjami i opisuje życie w Ziemi Świętej. Tworzy także chrześcijańską muzykę medytacyjną inspirowaną muzyką Bliskiego Wschodu.

Wspomniałaś kiedyś na swoim blogu, że konflikty zbrojne na Bliskim Wschodzie często zamykają studentom drogę wyjazdu na różne programy wymiany i stypendia do wielu krajów regionu. Czy w takim razie wolontariat i programy pomocy humanitarnej – w jakich sama brałaś udział – mogą być satysfakcjonującą opcją dla młodych ludzi chcących poznawać Bliski Wschód językowo, kulturowo, podróżniczo?

Sama miałam wyjątkowego pecha, bo okres moich studiów przypadł na Arabską Wiosnę – czas rewolucji i zmian w większości krajów arabskich. To zamknęło nam drogę do wielu szans na stypendia naukowe. Jednak pod pewnymi względami wolontariat może być nawet lepszy niż wyjazd akademicki, ale wszystko zależy od indywidualnych celów człowieka, który wyjeżdża. Dla mnie najważniejsze było, aby nauczyć się porozumiewać w dialekcie, a do tego wyjazd do konkretnego, kraju który tego dialektu używa, jest praktycznie niezbędny. Moja koleżanka ze studiów pojechała na stypendium do Kuwejtu, gdzie prawie nie miała styczności z Kuwejtczykami, a więc miała tym samym ograniczony kontakt z lokalnym dialektem. Dlatego ważne jest, aby zastanowić się, co chce się osiągnąć przez taki wyjazd i w miarę możliwości dobrze go zaplanować. Wolontariat to przede wszystkim zbliżenie się do kultury, ludzi i problemów, z jakimi musi zmierzyć się dana społeczność, bo na wolontariat najczęściej jeździ się tam, gdzie występuje jakiś problem. W tym tkwi siła tego rodzaju wypraw.

Na stronie internetowej Caritas na Bliskim Wschodzie można przeczytać Twoje relacje ze spotkań z rodzinami w Syrii które odwiedziłaś podczas realizowania programu Rodzina Rodzinie. To właściwie krótkie reportaże, opatrzone zdjęciami, pokazujące jak szybko może zmienić się życie zwykłych ludzi w obliczu nieprzewidywalnego i destrukcyjnego konfliktu. Czy przygotowywałaś się wcześniej do tych spotkań i co miało wtedy największe znaczenie? Czy fakt, że mówisz po arabsku, skracał dystans i budował zaufanie?

Wtedy właśnie moje poprzednie doświadczenia z wolontariatu okazały się cenne. Spotykałam się wcześniej z osobami potrzebującymi, chociaż nie ukrywam, że skala cierpień, które dotknęły Syryjczyków sprawiała, że czasem zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Przede wszystkim nie chciałam spłycać ich problemów, bo nieraz mówili o kwestiach bardzo trudnych. Empatia jest konieczna, ale w moim przypadku język także był czynnikiem, który skracał dystans. Rozmowa z udziałem tłumacza miałaby zupełnie inny charakter, byłaby bardziej czasochłonna, sprawiłaby też, że osoba opowiadająca może poczuć się nieswojo przez obecność osób trzecich. Także fakt, że odwiedzam rodziny muzułmańskie jako chrześcijanka z Europy, inaczej ubrana, tworzy pewne poczucie obcości, więc brak znajomości arabskiego byłby dodatkową barierą i znacznie pogłębiłby dystans. Dlatego nie ma lepszej rady dla osób zainteresowanych pracą w organizacjach pomocy humanitarnej, jak nauka języka dominującego w regionie, którym jesteśmy zainteresowani.

Foto (Aleppo): Sylwia Hazboun

W swoim mini-reportażu o wizycie w Syrii powiedziałaś, że obecność chrześcijan pomiędzy muzułmanami sprawia, że ci drudzy są bardziej tolerancyjni, otwarci na współpracę ponad podziałami i pokojowe współistnienie, dystansują się od radykalizmu. Ale chrześcijańskim Palestyńczykom musi być trudno odnaleźć się w sporze na linii Hamas-Fatah, w którym w dużej mierze chodzi rozumienie islamu i jego roli w polityce. Przez swoje wyznanie są z tej dyskusji wyłączeni, a mimo to pozostają ofiarami konfliktu izraelsko-palestyńskiego, który wciąż nie chce się zakończyć.

Myśląc o wpływie chrześcijan na muzułmańskich sąsiadów, miałam bardziej na myśli wpływ obyczajowy, a nie polityczny. W Betlejem muzułmanka nosząca chustę pójdzie do baru czy kawiarni, w której sprzedawany jest alkohol – co prawda sama go nie zamówi, ale nie będzie widziała problemu w tym, że można go tam kupić i być może ktoś inny z tego skorzysta. W Nablusie natomiast spotkałam muzułmanki, które stanowczo twierdziły, że nie udałyby się do takiego miejsca. Podobnie jest z kwestią wzbudzania zainteresowania na ulicy. W miastach lub dzielnicach, gdzie mieszkają chrześcijanie, często czuję się niemal jak u siebie w domu, gdyż prawie nikt nie zwraca na mnie uwagi. Bo dlaczego miałby zauważyć, że ulicą idzie kobieta bez chusty na głowie, skoro lokalne chrześcijanki też ich nie noszą? Dodajmy do tego też chrześcijańskie szkoły, w których zazwyczaj większością uczniów są muzułmanie. To oczywiste, że taka różnorodność wpływa na społeczeństwo. Co do polityki, to nie jest już to taka łatwa sprawa, bo ludzie nie są tak otwarci w rozmowach, które o nią zahaczają. Nie uważam, żeby chrześcijanie mieli zbyt wiele do powiedzenia, jeśli chodzi o poglądy na bieżącą sytuację polityczną. Ich wpływ zdecydowanie łatwiej dostrzec na płaszczyźnie obyczajowej.

Betlejem. Miasto, które zna każde dziecko od pierwszych świąt Bożego Narodzenia. Kiedyś w jednym ze swoich wpisów na blogu dokonałaś eksperymentu, wpisując w wyszukiwarkę portalu Pinerest nazwę tego miasta w dwóch językach. Po wpisaniu jej po angielsku widzimy obraz jak z kartki świątecznej – stajenkę, kościół, palmy, Gwiazdę Betlejemską, brakuje tylko kolędy grającej w tle. To samo miejsce wyszukiwane w języku arabskim pokazuje nam żołnierzy, karabiny, tłum mężczyzn trzymający trumnę owiniętą palestyńską flagą. Jak więc odnaleźć balans w opowieści o prawdziwym Betlejem, tak żeby nie było w niej fałszu i tandetnej pseudoświątecznej atmosfery, ale kawałek prawdziwego życia? Miasto, które przez wielu kojarzone jest tylko jako miejsce narodzin Jezusa, ma dziś przed sobą wiele wyzwań.

Najprościej chyba opowiadać właśnie o dwóch twarzach tego miasta. Kiedy pierwszy raz pojechałam do Betlejem na wolontariat, wysłałam do domu kopertę z dwiema pocztówkami – świąteczną oraz słynne graffiti na murze bezpieczeństwa, który oddziela Izrael od Zachodniego Brzegu. To było bardzo symboliczne i uświadomiło mi, że można mówić o Betlejem w dwóch zupełnie różnych narracjach. To prawda, że niektórzy mogą mieć problem z ulokowaniem tego miasta na mapie. Betlejem jawi się jako miasteczko istniejące tylko w Ewangelii sprzed dwóch tysięcy lat, więc niektórym trudno było uwierzyć, że mój mąż się tam urodził i stamtąd pochodzi jego rodzina. Mówiąc o tej mniej magicznej i świątecznej twarzy miasta, trudno oczywiście uniknąć politycznego tonu, który niezmiennie od lat wzbudza ogromne emocje. Nie brakuje osób podejmujących się tego zadania. Ja na swoim blogu oraz generalnie w działalności internetowej staram się tego unikać. Wolę patrzeć na Bliski Wschód bardziej pod kątem duchowym, religijnym. Pokazuję życie codzienne jego mieszkańców, z kolei ono jest właśnie tą polityką naznaczone. Mówienie o niej na pewno jest ważne, ale to nie należy do mnie – ja chcę przekazywać inne treści, pozostać w klimacie duchowości wschodniego chrześcijaństwa.

Twój blog zatytułowałaś Dzisiaj w Betlejem i zadedykowałaś go życiu w codziennemu w Ziemi Świętej. Dla jednych coś jest Izraelem, dla drugich – terytoriami palestyńskimi, jeszcze inni powiedzą: Palestyna. Używanie tych wszystkich pojęć jest bardzo ideologiczne. Jak sobie z tym radzisz i jak opowiadasz o tym niezwykłym, złożonym i podzielonym kawałku ziemi, w którym sacrum spotyka się z profanum, a historia konkuruje czasem z teraźniejszością?

Każdy ma tak naprawdę swój własne wyczucie i sposób opowiadania o tych miejscach. Dla mnie najważniejszym aspektem jest wiara, więc pojęcie Ziemia Święta, kolebka religii jest dla mnie jak najbardziej na miejscu. To określenie jest neutralne, a w obliczu sporów politycznych, można nawet powiedzieć, że trochę ugodowe, szczególnie w przypadku Jerozolimy, której status wzbudza silne emocje. Posługiwanie się pozostałymi wymienionymi przez Ciebie pojęciami faktycznie jest nacechowane politycznie, a jak wspomniałam – tego chciałabym unikać. Dla niektórych Betlejem to Izrael, są też tacy, którzy Tel Awiw nazwą Palestyną. Dla mnie to wszystko tylko nazwy i zamiast opowiadać się za którąś z nich, zawsze niezmiennie będę opowiadać się po stronie pokoju. Wybór słownictwa to tak naprawdę tylko jedna z wielu kwestii, o które łatwo się pokłócić w kontekście całej skomplikowanej sytuacji regionu. Sama mam duże wątpliwości, czy za naszego życia dojdziemy do jakiegoś rozwiązania.

Chciałam zatytułować naszą rozmowę: Nie każdy prostokąt to kwadrat, nie każdy czworokąt to romb – to cytat zaczerpnięty z wpisu z Twojego bloga o różnicach i podobieństwach pomiędzy arabskimi muzułmanami a chrześcijanami. Chyba dobrze oddaje różnorodność tego regionu i fakt, że nie wszystko jest tam takie oczywiste, a tożsamość jego mieszkańców jest złożona. W Twojej twórczości artystycznej oraz życiu codziennym Pismo Święte pozostaje wielką inspiracją. Czy znalazłaś tam jakieś szczególnie trafne cytaty, które dobrze opisują to, co robisz w swoim życiu lub podkreślają wyjątkowość Bliskiego Wschodu jako punktu na mapie?

Największą inspiracją w Piśmie Świętym są dla mnie te fragmenty, gdzie mówi ono o tym, do czego powołani są chrześcijanie. Od wielu lat moim ulubionym fragmentem są słowa z księgi Izajasza (61, 1-3):

Duch Pana Boga nade mną, bo Pan mnie namaścił. Posłał mnie, by głosić dobrą nowinę ubogim, by opatrywać rany serc złamanych, by zapowiadać wyzwolenie jeńcom i więźniom swobodę; aby obwieszczać rok łaski Pańskiej, i dzień pomsty naszego Boga; aby pocieszać wszystkich zasmuconych, <by rozweselić płaczących na Syjonie>, aby im wieniec dać zamiast popiołu, olejek radości zamiast szaty smutku, pieśń chwały zamiast zgnębienia na duchu. Na Bliskim Wchodzie nic nie jest oczywiste. Dobrze opisuje to sytuacja która wydarzyła się podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie w 2016 r. Dołączyłam wtedy do grupy chrześcijan z Autonomii Palestyńskiej. Wśród pielgrzymów były także grupy arabskich chrześcijan z Izraela oraz hebrajskojęzycznych katolików mieszkających w Izraelu. Zbiegiem okoliczności wszyscy wylądowaliśmy w tym samym sektorze na Polach Miłosierdzia. Obok siebie stały trzy flagi – arabscy chrześcijanie z Autonomii mieli flagę palestyńską, ich koledzy z Galilei przynieśli flagę z Krzyżem Jerozolimskim, a niearabscy chrześcijanie z Izraela nieśli oczywiście biało-niebieską flagę z Gwiazdą Dawida. Siedzieliśmy obok siebie na spotkaniu z papieżem Franciszkiem i było to coś niesamowitego. W takich momentach warto skoncentrować się na tej jednej chwili kiedy możemy być wszyscy razem i nie fiksować na punkcie polityki, zdystansować się od niej.

Mój mąż Yousef zawsze mówił mi, że przyjazd do Ziemi Świętej można nazwać piątą Ewangelią: wtedy tak naprawdę odkrywasz te istotne wszystkie miejsca, poznajesz bliskowschodni klimat i atmosferę świętych miejsc. Mnie to zachwyca za każdym razem gdy tam jestem. Od czasów biblijnych zmieniło się tutaj w zasadzie wszystko – społecznie, politycznie i kulturowo – ale osobiście to tylko bardziej pomaga mi tłumaczyć i odnosić Ewangelię do własnego życia, tu i teraz. Taką właśnie pielgrzymkę, wyprawę, wycieczkę – nazwijmy to jak chcemy, w zależności od tego, kto czego szuka – warto samemu niespiesznie zaplanować i uszyć na swoją miarę. Przeżyć to po swojemu.

Sylwię w internecie znajdziesz tutaj: Blog: https://dzisiajwbetlejem.pl YouTube: https://www.youtube.com/channel/UCIxi8za-_OWAGM39PdUTnIA Facebook: https://www.facebook.com/dzisiajwbetlejempl/ Instagram: https://www.instagram.com/dzisiajwbetlejem/?hl=pl

Więcej o programie Rodzina Rodzinie realizowanym przez Caritas Polska: https://rodzinarodzinie.caritas.pl/

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

Skip to content