O posiadaniu broni
Ludzie zawsze dzielą się na zwolenników i przeciwników prawa do posiadania broni. Wynika to z uwarunkowań społecznych, rodzinnych i z naturalnie przyrodzonej każdemu konstytucji psychicznej. Jedni chcą podejmować ryzyko, brać na siebie odpowiedzialność za swoje sprawy, inni wolą tego unikać i funkcjonować w jasno zdefiniowanej rzeczywistości kontrolowanej przez nie zawsze zrozumiałe siły nadrzędne. Nie ma w tym nic złego. Prawdopodobnie proporcje w każdej grupie społecznej od czasów prehistorycznych były podobne – muszą istnieć i jedni, i drudzy.
Decyzja o posiadaniu broni (po wykluczeniu przypadków patologicznych) powinna być sprawą indywidualną. Wbrew powszechnym opiniom, nigdzie na świecie nie jest to procentowo tak duża grupa osób, jak zwykło się pisać w mediach. Najczęściej nikt nie chce zwalać na siebie dodatkowych problemów i za coś jeszcze odpowiadać. Wystarczy, że wstaje na ósmą do pracy, a potem „raz dziennie coś ciepłego do zjedzenia i żeby do pierwszego wystarczyło” – to „hobby” najczęściej zaspakaja wszystkie potrzeby…
Nie chodzi o to żeby potępiać zwolenników czy przeciwników prawa do posiadania broni, ale o to, żeby ten, kto nie chce jej mieć – po prostu jej nie miał, a ten, kto chce – mógł ją na określonych warunkach mieć. Broń i tak nigdy nie jest dobrem powszechnie dostępnym i nikt tego nie oczekuje. Broń jest natomiast łatwym tematem do każdej dyskusji, łatwo potrafi podzielić i bardzo łatwo budzi emocje, a jeszcze łatwiej wobec niej zająć „mądre, racjonalne i wyważone” stanowisko… Z zaskakującą łatwością robią to wszyscy, generałowie, kierownicy partii, dziennikarze, nawet ci, którzy nigdy broni nie mieli w ręku lub mieli tylko bardzo małe pistoleciki…
Myśląc o porządku i bezpieczeństwie warto przytoczyć fragment dialogu z opowieści L. Sandersa o emerytowanym nowojorskim policjancie. Rzuca on trochę jasnego i optymistycznego światła na ten, pozornie mroczny świat ludzi oddanych prostym ideom ładu i porządku. Ideom, w których białe jest białe a czarne jest czarne. Nie ma miejsca na delikatne szarości i wyszukane odcienie koloru, a walor jest pojęciem zarezerwowanym dla zwyrodniałych artystów…
– Dobra – odparł zirytowany. – Jeśli jesteś taka mądra, powiedz mi, dlaczego zostałem gliną.
– Nie wiesz? – zapytała łagodnie. – Naprawdę nie wiesz? Zostałeś nim, bo kochasz piękno. Och, wiem, że prawo, porządek i sprawiedliwość mają dla ciebie znaczenie. Ale naprawdę pragniesz pięknego świata. (…)
– Ale jak sięgnę pamięcią, mnie w głowie była tylko praca w policji. I powiem ci dlaczego: dlatego, że kiedy pranie wraca od Chińczyka, wymagam (…) żeby moje rzeczy były poukładane jak należy. Skarpetki złożone raz, stopą do wewnątrz. Chusteczki do nosa otwartymi rogami do prawej strony. Koszule ułożone na przemian, kołnierzyk raz do frontu szuflady, raz do tyłu tak żeby stos się nie przewracał, rozumiesz. Podobny system obowiązuje przy bieliźnie, piżamach i tak dalej. I oczywiście świeżo uprane rzeczy zawsze idą na spód, więc wszystko jest noszone po równo i za porządkiem. O to właśnie chodzi, o porządek. To mój styl życia. Wiesz sama. Chcę, żeby wszędzie był porządek.
– I dlatego zostałeś gliniarzem? Żeby świat był czysty i schludny?
– Tak.
Ale… kilkadziesiąt stron dalej L. Sanders przytacza zaskakującą wypowiedź lekarza psychiatry na temat motywacji kierujących złożoną psychiką osobników patologicznych:
– Wielokrotny morderca usiłuje narzucić porządek chaosowi – powiedział. – Nie taki porządek, jaki pan i ja przyjęlibyśmy z aplauzem, ale swój porządek. Świat się burzy. On go organizuje. Nie radzi sobie z otoczeniem. Potrzebuje takiego bezpieczeństwa, jakie stwarza więzienie. (…) A jeśli nie, to porządek we wszechświecie. Ludzkość jest pozbawiona porządku. Nieprzewidywalna. Więc on musi pracować dla zapewnienia porządku.
I co z tym zrobić? Motywacje ze wszech miar słuszne… po jednej i drugiej stronie. Ale sposób realizacji kompletnie odmienny.
Nigdzie na świecie praca w nauce, w administracji państwowej, w służbach, nie wiąże się z kalkulacją sukcesu finansowego. Nie daje możliwości szybkiego dojścia do wielkich pieniędzy. Daje, natomiast, zupełnie inne wartości. Pozwala człowiekowi robić to, co świadomie wybrał i lubi, zapewnia stabilność i możliwość realizacji własnego programu rozwoju. Pod jednym warunkiem, że ten wybór jest świadomy, a określony przez siebie program – możliwy do zrealizowania.
Kiedyś, w dawnej Polsce, profesor uniwersytetu, naczelnik poczty, oficer wojska, policjant – to były zawody cieszące się niekwestionowanym szacunkiem społecznym i prestiżem. Nie było z tego „wielkiej kasy”, ale na godziwe życie wystarczało. To wiemy. Rewolucja bolszewicka rozpoczęła proces daleko idących zmian. Rozpoczęła, ale miała na tyle instynktu samozachowawczego, żeby pewnych spraw nie niszczyć do końca. Autorytet nauki opłacało się pielęgnować, lekarzy szanować… a dobry oficer zawsze mógł być potrzebny, w końcu ktoś tę hołotę musiał umieć poprowadzić… To było racjonalne.
Dodaj komentarz