Reguły i konsekwencje
Broń jest symbolem. Warto zastanowić się, czy przypadkiem nie chodzi nam, szczególnie teraz, o budowanie takich standardów odpowiedzialności, z którymi broń jest nierozerwalnie związana…
Tom CIancy w jednej ze swoich książek w uroczy sposób opisuje kawałek Ameryki:
Niewiele było miejsc na wschodzie Ameryki równie sennych jak okręg Sommerset. Na całym tym obszarze, gdzie przeważały wielkie, oddalone od siebie farmy, znajdowała się tylko jedna szkoła średnia i jedna autostrada pozwalająca na szybki przejazd bez postojów. Trasy wiodące do Ocean City, nadmorskiego stanowego kąpieliska, omijały ten teren, a najbliższa autostrada międzystanowa biegła po drugiej stronie Zatoki. Przestępczość była tu tak znikoma, że właściwie niedostrzegalna, chyba że ktoś szczegółowo badał statystykę w tej czy innej kategorii występków. Pojedyncze morderstwo mogło przez całe tygodnie nie schodzić z pierwszych stron lokalnych gazet, a włamania nie stanowiły problemu, skoro każdy potencjalny rabuś wiedział, że gospodarz poczęstuje nocnego intruza porcją śrutu ze strzelby kalibru 12, i po sprawie. Jedynym bodaj problemem były naruszenia przepisów drogowych i tym właśnie zajmowała się policja stanowa, krążąca po drogach żółtymi wozami z silnikami o niezwyczajnie wysokiej mocy, umożliwiającymi pościg za podchmielonymi kierowcami, którzy starali się zwalczać nudę dostatniego życia, nazbyt często odwiedzając okoliczne sklepy monopolowe.
Warto zwrócić szczególną uwagę na zwyczajność i normalność tego opisu. Tak jest, bo tak po prostu być powinno… Jeśli jest cicho, spokojnie i dostatnio – to ludzie się nudzą, jak się nudzą – to piją. Jeśli piją i jadą – to policja ściga (ma czym) i łapie. Jeśli ktoś nieproszony wchodzi do cudzego domu – to ponosi tego konsekwencje. Nie ma w tym nic nienaturalnego. Jest pełna świadomość nieuchronnych konsekwencji. Nie ma rozczarowań, pretensji do losu i pecha prześladującego pijaka czy włamywacza. Są natomiast przejrzyste, jasno określone i konsekwentne reguły. Dotyczy to w równym stopniu litery prawa, jak i zwyczaju.
I tego nam brakuje. Myślimy innymi kategoriami. Pijakowi kolejny raz udało się wrócić własnym, a czasami nawet pożyczonym na tę okazję samochodem z imprezy do domu, komuś udało się szczęśliwie obrobić mieszkanie. Wszystko to są nasze małe sukcesy w walce z przeciwnościami i złym losem. Jeśli się nie uda, jesteśmy oburzeni – mamy pretensje, do wszystkich.
Przez wiele dziesięcioleci uczyliśmy się kombinować i to było podstawą naszego funkcjonowania. Nie umiemy patrzeć na sprawy wprost, zawsze staramy się szukać skomplikowanych uwarunkowań i odkrywać z satysfakcją kolejne „dna”.
Jak można to zmienić – wprost… normalnie. Jednak tutaj trafiamy na drugą, niezwykle trudną do pokonania przeszkodę: ignorancję i (paradoksalnie) – entuzjazm… Nie ma nic bardziej niebezpiecznego niż pełen entuzjazmu ignorant… Jak ktoś, kiedyś trafnie powiedział – największym zagrożeniem dla profesjonalnej prostytucji nie są restrykcje prawne, lecz pełne entuzjazmu amatorki…
Mit dobrego państwa opiekuńczego, czule i troskliwie pielęgnującego swoich obywateli, wbrew rzeczywistości, pozwalał nam łagodzić niepokoje i zagłuszać wątpliwości. Trzydzieści lat nieśmiałych prób terapii społecznej i delikatnego sugerowania obywatelom, że jednak mogą, a czasem nawet powinni wziąć, przynajmniej pewne sprawy w swoje własne ręce, odnosi bardzo niewielki skutek. Tym bardziej, że terapię prowadzą tacy sami ludzie jak my – pacjenci. Ich wiara w skuteczność swoich przedsięwzięć jest prawdopodobnie równa naszemu przekonaniu o szczerości i uczciwości ich intencji. Trudno nam uwierzyć, że w normalnych, rozwiniętych społecznościach nie ma tak twardego podziału na „nas” i na „nich”, że najczęściej to „oni” „nas” reprezentują, działają w naszym interesie i są przez nas sprawdzani, oceniani i skutecznie weryfikowani. Na każdym szczeblu i na każdym etapie.
Z drugiej strony, sytuacja jest dla nas wygodna. Zawsze możemy kogoś obciążyć winą za własne niepowodzenia i własną nieudolność. Jednak najwygodniejsza jest sytuacja, w której ci „oni” zwalniają nas z konieczności myślenia o sobie, swoich sprawach, planowania i przewidywania konsekwencji własnych poczynań. W efekcie, spontanicznie, sami budujemy to co nas otacza. Ukształtowani w stereotypie społecznych dzieci, czasami kwękamy, stajemy się rozkapryszeni, popadamy w dziecięcą melancholię, ckni się nam za jeszcze większym i bardziej bezpiecznym dziecięctwem, a kiedy ktoś nam nie zmieni pieluchy popadamy w złość i frustrację. Nawet, jeżeli dorastamy, to i tak adekwatny asortyment środków wyrazu mamy pod ręką…
Dodaj komentarz