Trudna relacja władza-państwo w Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze, Macedonii Północnej i Serbii

Trudna relacja władza-państwo w Bośni i Hercegowinie, Czarnogórze, Macedonii Północnej i Serbii

W 2020 roku mija 30 lat od wyborów w republikach Socjalistycznej Federacyjnej Republice Jugosławii. Wybory te doprowadziły do przetasowań kadrowych: w Bośni i Hercegowinie oraz Chorwacji zwycięzcami były partie nacjonalistyczne, w Czarnogórze i Serbii wygrały formacje reprezentujące status quo, a w Macedonii i Słowenii wygrali jednocześnie reformatorscy komuniści i, mniej lub bardziej nacjonalistyczna, opozycja. Wydarzenia sprzed 30 lat były niezwykle ważnym czynnikiem w przyspieszeniu śmierci Jugosławii. Dziś, po latach krwawych wojen i przemian demokratycznych, czwórka z tych państw (poza Serbią i kandydującą oficjalnie Bośnią i Hercegowiną) jest członkami Paktu Północnoatlantyckiego (NATO). Co się tyczy Unii Europejskiej – tu sprawa jest odrobinę mniej rozwojowa. Dotychczas tylko Słowenia i Chorwacja przystąpiły do struktur unijnych, natomiast Czarnogóra, Serbia i Macedonia Północna są oficjalnymi kandydatami. Pierwsze dwa kraje mogłyby najwcześniej przystąpić doń za 5 lat, trzeci po 2025 roku. Przed nimi jednak jeszcze długa droga. Jak zatem, po niemal 30 latach od uzyskania niepodległości, wygląda sytuacja w krajach Bałkanów zachodnich według teoretyków myśli politycznej, politologów, eseistów etc.?

Promena, czyli macedońska zmiana

L’État c’est moi – Państwo to ja – tę maksymę Ludwika XIV dość często można zaobserwować w postępowaniu rządzących państwami, którzy doszli do władzy w sposób swego rodzaju rewolucji. Mowa tu zarówno o rewolucji zbrojnej, takiej jak wojna domowa (a współczesnych przykładów możemy doszukiwać się w wielu państwach afrykańskich), ale też rewolucji pokojowej, jaką były demokratyczne wybory w państwach byłej Jugosławii. Tu jednak, jak zauważa Marion Kraske, często prymu nie będzie wiodła jedna osoba, a raczej grupa trzymająca władzę. Autorka zauważa, że takie zachowanie przejawiali ludzie skupieni wokół byłego macedońskiego premiera, Nikoły Gruewskiego. Sprawujący urząd szefa rządu polityk przez niemal 10 lat traktował swój kraj niczym swoją własność. Naturalnie, początkowo pozory były zachowywane, trzeba też oddać, że partia Gruewskiego – Wewnętrzna Macedońska Organizacja Rewolucyjna – Demokratyczna Partia Macedońskiej Jedności Narodowej wygrywała kolejne wybory (a do ich legalności i transparentności raczej nie było zastrzeżeń). Prawda jednak wyszła na jaw – Gruewski kazał podsłuchiwać tysiące osób. Złośliwi powiedzieliby, że jaki kraj, takie Watergate. Próba zmian w rządzie, tj. umowa pomiędzy opozycyjnym Socjaldemokratycznym Związkiem Macedonii a partiami mniejszości albańskiej (która wg spisu ludności w 2002 roku stanowiła ponad 25% obywateli kraju), została zakłócona przez chuliganów, którzy doprowadzili do zamieszek w państwie. Kraske uważa to za przykład zawłaszczania państwa. Sytuacja w Macedonii Północnej jest jednak tylko jednym z przykładów. Pomimo pięknych słów, które wygłaszali przedstawiciele demokratycznej opozycji 20-30 lat temu, dzisiaj można zaobserwować sytuację, w której co najwyżej zmienili się decydenci, ale nie sposób działania.

Bałkany jak Bliski Wschód? Serbski pomysł na władzę

Mieszanka religii, kilkanaście mniejszości narodowych i etnicznych oraz konflikty (także zbrojne) właśnie na tych polach. Niezwykle ważne zarówno pod względem geograficznym, jak i historycznym miejsca. Czy naprawdę tylko takie stereotypowe wyobrażenia o Bliskim Wschodzie i Półwyspie Bałkańskim łączą te dwa, teoretycznie, bardzo różne regiony? W spojrzeniu politologicznym pojawia się kolejna zbieżność. Mowa tu o sektarianiźmie, który, wg Cambridge Dictionary, znaczy [rzecz] spowodowana przez silne wsparcie religijnej lub politycznej grupy, której jest się członkiem, a która może powodować problemy z innymi grupami. Innymi słowy, gdy jest się liderem partii politycznej, czy dalej, liderem państwa, dba się jedynie o interesy tych obywateli, którzy przynależą do tejże grupy – czy to o interesy współwyznawców danej religii, czy to o interesy ludzi z tego samego regionu, czy jeszcze wężej – o interesy ludzi, z którymi działa się w ramach tej samej partii politycznej. Takie działanie można zauważyć zarówno w Serbii, jak i, może nawet bardziej, w Bośni i Hercegowinie.

W Serbii, rządząca od 2012 roku Serbska Partia Postępowa (SNS), pod przywództwem Aleksandara Vučicia (od 2017 roku będącego prezydentem Serbii) stworzyła system władzy, który ogarnął państwowe instytucje i zarządzane przez państwo przedsiębiorstwa i według Kraske nie pozostawił osobom spoza około-SNSowskiej koterii szans na wejście w ten świat. Krótko mówiąc, kto nie jest z nami, jest przeciwko nam. Đorđe Pavićević uważa zaś, że Serbia jest państwem porwanym (hijacked state). To porwanie ma się objawiać w wykorzystywaniu państwowych instytucji i ich środków do realizacji prywatnych celów, wyświadczania korzyści rządzącym elitom i ich zwolennikom. Jak to się ma do demokracji i proeuropejskiej drogi? Bruksela zdaje się przymykać obecnie oczy na to, co dzieje w Serbii. Fakt, że w kwietniu 2013 roku SNS dołączyła do grupy Europejskiej Partii Ludowej w Zgromadzeniu Parlamentarnym Rady Europy (i jest stowarzyszona z Europejską Partią Ludową, największą paneuropejską formacją polityczną), sprawił, że o Vučiciu mówi się już jako o ulubionym autokracie Europy. Czerwcowe wybory parlamentarne w Serbii, zbojkotowane przez część opozycji, dały mu jeszcze większy mandat do sprawowania rządów – wstępne wyniki pokazują, że koalicja skupiona wokół SNS zgarnęła ponad 60% głosów (188 na 250 miejsc w parlamencie), a w Zgromadzeniu Narodowym znajdą się jeszcze współpracujący z Vučiciem socjaliści, partie mniejszości narodowych i mały, konserwatywny (a więc teoretycznie zbieżny z programem SNS) Serbski Sojusz Patriotyczny. Przeprowadzone w kolejnym tygodniu dodatkowe wybory (w gminach, w których wykazano nieprawidłowości w głosowaniu) przyniosły wiadomość o przekroczeniu progu wyborczego przez niewielki Ruch na rzecz Restauracji Królestwa Serbii. Nic to jednak koniec końców nie zmienia, skoro koalicja zbudowana wokół Vučicia i tak utrzymuje większość.

Bałkany jak Bliski Wschód? Bośniacka zawierucha

Większość politologów zgodnie twierdzi, że niepodległa Bośnia i Hercegowina miała najtrudniejszy start w post-jugosłowiańskim świecie. To państwo z trzema silnymi narodami (Boszniakami, Serbami i Chorwatami), z których każdy walczył w krwawej wojnie o jak największą władzę w kraju. Doprowadziło to do układu z Dayton, który, choć zapewnił pokój i (swego rodzaju) stabilizację, jednocześnie rzucił zraniony kraj w szpony centralizacji, korupcji i kumoterstwa. Jak twierdzi Bodo Weber, sektor publiczny, administracja i państwowe instytucje są zdominowane przez elity polityczne. Przy dużym podobieństwie do polityki kadrowej u sąsiadów (Serbii), w Bośni i Hercegowinie jest jedna zasadnicza różnica. Tu bowiem nie rządzi jedna partia (i jej mali koalicjanci), a kilka. Zdarza się też czasem, że dochodzi do zmian co do partii dominującej w ramach danego narodu, choć w ostatnich latach, ukazuje się pewna stałość co do wyborów Bośniaków. Mieszkańcy kraju (choć głównie Federacji Bośni i Hercegowiny, złożonej przede wszystkim z Boszniaków i Chorwatów), próbowali przeciwstawić się statusowi quo w 2014 roku. Zainspirowani arabską wiosną, a także przytłoczeni bezrobociem, biedą, korupcją i nepotyzmem, wyszli na ulice, by zaprotestować. Nie obeszło się bez wszczynania swego rodzaju zamieszek. Czy jednak ta bośniacka wiosna, jak nazwał wydarzenia były premier Szwecji, Carl Bildt, zmieniła cokolwiek w małej Jugosławii? Niezbyt. Fakt faktem, zrezygnowało czterech premierów kantonów, lecz nieco ponad pół roku później w wyborach parlamentarnych wygrały de facto te same, narodowo-zorientowane partie. Wynika to też z tego, że ponadnarodowe partie są albo skompromitowane (jak socjaldemokraci), albo i tak wsparte głównie przez jedną narodowość (jak Front Demokratyczny Željka Komšicia, chorwackiego członka prezydium Bośni i Hercegowiny), albo nie mają żadnego przebicia do politycznego mainstreamu (jak np. Nasza Partia).

Bałkany jak Bliski Wschód? Klientelizm vs. transparentność

Przykłady z Serbii oraz z Bośni i Hercegowiny utwierdzają w przekonaniu, że stosunek rządzących do państwa przez nich rządzonego jest bardzo podobny zarówno na Bałkanach, jak i na Bliskim Wschodzie. Na myśl bowiem przychodzi tu główny bliskowschodni odpowiednik bałkańskiego podejścia, tzn. Liban. W obowiązującej w tym kraju konstytucji z 1926 roku pada określenie, że jest to republika parlamentarna, w której przyjęto system konfesyjny, określający równowagę władzy między dominującymi grupami religijnymi. Równowaga ta z jednej strony utrzymuje spokój w państwie (brak roszczeń danych grup do danych stanowisk), z drugiej zaś znacznie utrudnia powoływanie kolejnych rządów. Pakt Narodowy z 1943 roku określił, że prezydentem Libanu powinien być maronita, premierem sunnita, a parlamentowi miał przewodniczyć szyita. I tak, każda z liczących się partii libańskich jest przykładem klientelizmu, bo odpowiadają wyłącznie na interesy swoich wyborców. I tak, Strumień Przyszłości będzie działać na rzecz prosaudyjskich sunnitów, Wolny Ruch Patriotyczny na rzecz prosyryjskich maronitów, Socjalistyczna Partia Postępu, oficjalnie świecka, lecz działająca na rzecz Druzów itd. Podobnego rodzaju sektarianizm możemy zaobserwować w polityce serbskiej, bośniackiej itp. Czy to jednak oznacza, że Czarnogóra i Macedonia Północna są tego pozbawione? Bynajmniej. Obserwując jednak wydarzenia z ostatnich lat, można wyciągnąć wniosek, że ów sektarianizm nie jest tam powszechny na aż tak szeroką skalę. Trzeba też zwrócić uwagę na fakt, że Bałkany, w porównaniu do Libanu, nigdy nie były kolonią. I choć system wartości na Bałkanach nie został narzucony przez kolonizatora, a raczej jest wynikiem poszukiwania na swój własny, oryginalny sposób idealnego rozwiązania, to nadal widać pewne powiązania. I tak samo jak w Libanie często dochodzi do rozmów koalicyjnych z wrogimi sobie przedstawicielami poszczególnych grup wpływów, tak i obecnie możemy zauważyć podobne schematy w zachowaniach polityków bałkańskich.

Paneuropejskie rozwiązanie?

Jak zatem ukrócić tego typu zachowania na najwyższych szczeblach władzy? Można zaryzykować stwierdzenie, że to dzięki presji międzynarodowej dochodzi do zmian w tej kwestii. Szczególnie widać to w Europie dzięki działalności Unii Europejskiej oraz Paktu Północnoatlantyckiego. Wymagania, jakie stawiają te organizacje przed państwami doń kandydującymi sprawiają, że następuje ukrócenie wszelkich niedemokratycznych i nietransparentnych praktyk. Naturalnie dużo większy rygor panuje przy dołączaniu do struktur unijnych, co zresztą widać w postępie państw-kandydatów. Członkostwo w NATO można uznać za swego rodzaju wstęp do integracji europejskiej. Czarnogóra (w NATO od 2017 roku) i Macedonia Północna (w NATO od 2020 roku) mają niższy poziom sektarianizmu niż Bośnia i Hercegowina czy Serbia. Nie są to jednocześnie w pełni przejrzyste kraje, pozbawione korupcji i nepotyzmu, jednak wydają się być na dobrej drodze do zmian. Mogą być też przez to przykładem dla sąsiadujących z nimi republik, będącymi poza NATO. Znając jednak stan demokracji, stosunki zagraniczne, stosunki władza-państwo, ale też ostatnie wydarzenia, które wprowadziły niemałe zawirowania na całym świecie (i które jeszcze w niedalekiej przyszłości nim wstrząsną), trudno jest być optymistą i wierzyć w rychłe powitanie (w ciągu najbliższych 5-10 lat) tych państw w gronie członków zjednoczonej Europy. Obranie jednak tego celu i dążenie do niego poprzez reformy na szczeblu ogólnokrajowym, z pewnością go przybliży, choć dziś może się to wydawać całkiem nie do zrealizowania.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

This site is protected by reCAPTCHA and the Google Privacy Policy and Terms of Service apply.

Skip to content