Uwarunkowanie…
W procesie szkolenia żołnierzy, szczególnie grup przeznaczonych do „normalnych” zadań, absurdem jest mówienie o nauce „sztuk walki”. Jest to po prostu nauka zabijania. Warunkowanie. Celem żołnierza jest wykonanie zadania i przeżycie. W jednostkach „bardziej specjalnych” zadania są „bardziej złożone” i cele mogą być inne.
Istota szlachetnej rywalizacji sportowej na macie, czy w ringu nie przenosi się w żaden sposób na realia działania w stanie zagrożenia (pomijając kondycję i sprawność uzyskiwaną w drodze żmudnego treningu). Istotą realnej walki jest zrozumienie jej konsekwencji i podporządkowanie wszelkich środków kryterium założonej skuteczności. Dla normalnego człowieka jest to problem przede wszystkim psychiczny. Jednostki patologiczne nie mają takich kłopotów.
Oceniając walkę przez pryzmat naszych doświadczeń telewizyjnych czy kinowych, automatycznie przykładamy do niej szablon wartościujący postawy. Mamy tego dużego dobrego i tego jeszcze większego – złego. Dobry zawsze odkłada na bok pistolety, noże i inne nieuczciwe przedmioty, aby gołymi rękoma wymierzyć sprawiedliwość. Nie kopie przeciwnika tam, gzie się kopać nie powinno, nie bije w gardło i nie wydłubuje oczu – bo przeciwnika to wszystko boli i jest nieeleganckie.
Zapominamy, że dzisiaj najzwyklejsze pobicie przechodnia na ulicy przez kilku pijanych lub naćpanych piętnastolatków wygląda zupełnie inaczej. Bije się z pasją i zaangażowaniem, dla uciechy i odprężenia, a jakiekolwiek procesy myślowe, o ile w ogóle zachodzą w głowach naszych pociech, mają przebieg zupełnie nieprzewidywalny. Trudno w kontekście takich sytuacji myśleć o „sztuce walki”. Raczej mamy do czynienia z „prostą formą aktywnej rekreacji ruchowej, niezbędną w prawidłowym rozwoju młodych organizmów”.
Problem nie jest błahy i wymaga dostosowania właściwej „procedury skarcenia”. Argumentacja typu …chłopcze, zastanów się, po co kopiesz dziadziusia w twarz, przecież widzisz, że leży spokojnie, a i tak ledwo doszedł na ten skwerek… jest godna polecenia, ale tylko jako dezorientujący wstęp do dalszych kroków typu: wyłamanie stawu łokciowego, czy uszkodzenie krtani lub narządu słuchu. Dopiero silne argumenty, rzeczowo przedstawione na tej płaszczyźnie komunikacji, są w stanie przekonać poszczególne jednostki i ewentualnie zniechęcić pozostałe do dalszej polemiki.
Oczywiście, próbując w ten sposób dotrzeć do milusińskich, narażamy się na protesty ze strony zwolenników bezstresowego wychowania i rodziców twierdzących, że ich dzieci są dobre, a „do dziadka podeszły tylko porozmawiać”.
Interesująco rysuje się w takim wypadku problem użycia broni. Ciekawe, jakim dobrem jest jeden staruszek na ławce w parku, a jakim pięciu półprzytomnych wyrostków?
Ale to już inny temat…
W literaturze, często przytacza się jeden podstawowy argument, który określa winę człowieka – jest nim pytanie: Czy miał on wybór, czy mógł wybrać inne rozwiązanie problemu?
Bezwzględnie, problem wyboru i decyzji jest podstawą skutecznego działania w zagrożeniu. Można być biernym i czekać, ale jeśli już podejmujemy działanie, musi ono przynieść oczekiwany skutek. Nie można walczyć o życie uważając na systema genitalia masculina przeciwnika i nie można uciekać samochodem dbając o opony i lakier. Konsekwencje kompromisów, prawdopodobnie nas już nie będą dotyczyć…
Nawet irracjonalne i romantyczne próby reanimowania idealistycznego rozumienia rzeczywistości, które czasami obserwujemy i wobec których nie bardzo potrafimy zająć jednoznaczne stanowisko, potwierdzają tylko tę, w gruncie rzeczy paskudną diagnozę. Jesteśmy rozdarci pomiędzy brutalną koniecznością zrealizowania bardzo konkretnych planów, a poczuciem misji, zarówno narodowej, jak i w mikroskali poszczególnych jednostek. Jedziemy gdzieś by podjąć walkę lub by nieść pokój, wszystko w zależności od tego kto i po co mówi…
Budujemy zawodową armię i profesjonalne służby. Jesteśmy jednak głęboko uwarunkowani rozumieniem tych pojęć z przełomu XIX i XX wieku. Myślimy o „mundurze i barwie”, a dzisiaj mamy do czynienia już tylko ze sprzętem i kamuflażem… Ale… lekko podszkolona ochrona, jako ułani na koniach i z szablami mogliby świetnie wyglądać w zabezpieczeniu niejednej trudnej wizyty naszych dostojników… Niewielka trybunka, jeden człowiek, a z trzech stron po dwa dorodne wierzchowce z obsadą w garniturach i w krótkich, rozpiętych płaszczykach. Nikt na to jeszcze nie wpadł… może i dobrze.
Dodaj komentarz