Wielka polityka na szczycie… Himalajów. Wizyta premiera Indii w Bhutanie
Chociaż mogłoby się wydawać, iż dwudniowa wizyta premiera Indii, Narendry Modiego, w himalajskim królestwie miała z globalnego punktu widzenia – zwłaszcza na tle brexitowych przepychanek czy protestów w Hongkongu – stosunkowo niewielkie znaczenie, w rzeczywistości wpisała się w szereg działań, które mogą zaważyć na przyszłości dwóch najludniejszych krajów świata – Indii i Chin.
Narendra Modi rozpoczął oficjalną dwudniową wizytę w Bhutanie 17 sierpnia – zaledwie dwa dni po obchodach 72-lecia uzyskania przez Indie niepodległości. Była to zarazem pierwsza wizyta premiera Modiego w Bhutanie od momentu, gdy został on zaprzysiężony na drugą kadencję w końcu maja tego roku. Jak można wywnioskować na podstawie oficjalnych komunikatów oraz relacji medialnych, najważniejszym elementem tej wizyty było wprowadzenie w Bhutanie karty RuPay. Indyjscy turyści będą odtąd mogli płacić w Bhutanie kartą debetową RuPay, czyli tańszym, indyjskim odpowiednikiem Visy czy Mastercard, którego nazwa nieprzypadkowo brzmi niemal identycznie jak nazwa indyjskiej waluty – rupii. W przyszłości karta ta ma być także wydawana przez banki w Bhutanie obywatelom himalajskiego królestwa, wybierającym się w podróż do Indii.
Podczas dwudniowej wizyty Modiego obie strony podpisały porozumienia w sferach IT, edukacji, podboju kosmosu, lotnictwa i energii. Premier Modi uczestniczył również w uruchomieniu elektrowni wodnej oraz publikacji znaczków upamiętniających pięćdziesięciolecie indyjsko-bhutańskiej współpracy hydroenergetycznej. Naturalnie nie obyło się też bez typowych dla dyplomatycznych wizyt historyczno-kulturowych uprzejmości – w przemówieniu na Royal University of Bhutan indyjski premier podkreślił, że Indie i Bhutan łączy unikalna więź o charakterze historycznym, kulturowym, a nawet duchowym.
Pomimo tak barwnej i kurtuazyjnej oprawy, w rzeczywistości wizyta Modiego miała nie tylko przypominać o historycznych i kulturowych związkach obu krajów tudzież zaowocować zdjęciami, które indyjska prasa uzna za „czarujące”. Bhutan jest dla Indii czymś znacznie więcej niż tylko niewielkim, dobrowolnie izolującym się od innych krajów królestwem, chwalącym się ponoć najwyższym na świecie wskaźnikiem Szczęścia Narodowego Brutto – swoistego odpowiednika PKB w sferze duchowego dobrobytu. W istocie wizyta Modiego w Bhutanie stanowi odzwierciedlenie polityki neighbourhood first, co można przetłumaczyć jako „sąsiedztwo najpierw”. Zgodnie z tą koncepcją, rozwój relacji Indii z ich sąsiadami jest dla władz w Nowym Delhi sprawą priorytetową.
Warto podkreślić, że Bhutan był pierwszym krajem, który obrał Modi za cel swojej zagranicznej wizyty, kiedy został zaprzysiężony na premiera Indii po raz pierwszy w 2014 roku. Czy politykę dającą pierwszeństwo relacjom sąsiedzkim można zatem uznać za przejaw braku globalnych, ponadregionalnych ambicji Indii? Nic bardziej mylnego – nie ulega jednak wątpliwości, że Indie nie będą w stanie realizować swoich mocarstwowych ambicji bez uprzedniego zabezpieczenia własnych granic i ustabilizowania sytuacji w najbliższym sąsiedztwie. W tym kontekście Bhutan ma dla Indii strategiczne znaczenie, służy im bowiem za strefę buforową, oddzielającą od potężnego i potencjalnie niebezpiecznego sąsiada – Chin.
Choć długo można by dyskutować nad politycznymi i gospodarczymi aspektami stosunków chińsko-indyjskich, to nie ulega wątpliwości, że na relacjach tych krajów cieniem kładzie się nierozwiązany do dziś spór graniczny. Chińsko-indyjski spór graniczny – ciągnący się w zasadzie od momentu proklamacji Republiki Indii i Chińskiej Republiki Ludowej w drugiej połowie lat 40-tych XX wieku, a mający swoje korzenie jeszcze w epoce kolonialnej – jest być może jednym z najpoważniejszych wyzwań nie tylko dla samych uczestników sporu, lecz także w skali globalnej, gdyż jeśli wymknie się spod kontroli, jego rozmiar i konsekwencje trudno będzie przewidzieć. Pomimo niezliczonych rund negocjacji na przestrzeni dekad, Indiom i Chinom nie udało się osiągnąć konsensusu w sprawie przebiegu wspólnej granicy – w konsekwencji oba kraje posługują się dziś własnymi mapami, przedstawiającymi odmienne wizje przebiegu granicy, a każdorazowe przekroczenie przez drugą stronę Linii Aktualnej Kontroli (służącej za granicę de facto, lecz nie de iure) odbierane jest jako prowokacja.
W ostatnim czasie najpoważniejsza z takich prowokacji miała miejsce w 2017 roku w rejonie Płaskowyżu Doklam, nieopodal styku granic Indii, Chin i Bhutanu. Niewątpliwie Bhutan został wykorzystany instrumentalnie – chociaż w swoich działaniach Chińczycy naruszyli granicę z Bhutanem, w rzeczywistości posunięcie to było wymierzone w Indie, które oficjalnie służą Bhutanowi „głosem doradczym” w polityce zagranicznej oraz czuwają nad jego bezpieczeństwem terytorialnym. Pojawiły się nawet głosy, że był to najpoważniejszy konflikt na granicy chińsko-indyjskiej od czasów wojny granicznej w 1962 roku. Choć można by w tym miejscu przypomnieć kilka innych incydentów, które przyniosły ofiary śmiertelne, niewątpliwie było to najpoważniejsze spięcie od czasów względnego uregulowania relacji chińsko-indyjskich w 1988 roku, będącego owocem rozmów ówczesnego indyjskiego premiera, Rajiva Gandhiego, z przywódcą Chin, Deng Xiaopingiem.
Punktem zapalnym sporu w rejonie Doklam okazała się rozbudowa drogi, rozpoczęta przez stronę chińską 16 czerwca 2017 roku. Choć w pierwszej kolejności protest podniosły władze w Thimphu, twierdzące, że droga ta biegnie na terytorium Bhutanu, w spór natychmiast włączyły się także Indie. Naturalnie nie chodziło jedynie o wsparcie sojusznika – styk granic Indii, Chin i Bhutanu leży nieopodal stosunkowo wąskiego przesmyku, łączącego najbardziej wysunięte na wschód stany Indii z resztą kraju, ma więc wyjątkowe strategiczne znaczenie. Przez kolejne tygodnie Indie i Chiny na zmianę straszyły się interwencją zbrojną (czego z uwagi na wojska stojące naprzeciw siebie w gotowości bojowej nie można było wykluczyć) i wzywały do negocjacji. Warto zauważyć, że konflikt udało się rozwiązać na tydzień przed prestiżowym spotkaniem krajów BRICS (Brazylii, Rosji, Indii, Chin i RPA) – wojska zostały wycofane, atmosfera rozluźniona. To dobry znak, gdyż oznacza on, że spór na granicy chińsko-indyjskiej nie wymknął się spod kontroli.
W tym kontekście zorganizowanie oficjalnej wizyty Modiego w Bhutanie niemal dokładnie dwa lata po wybuchu sporu w rejonie Doklam wydaje się posunięciem nieprzypadkowym. Wizyta premiera Indii ma znaczenie również z innego powodu – to dla indyjskich władz niezwykle gorący okres ze względu na napiętą sytuację w Kaszmirze. Przypomnijmy, że na początku sierpnia tego roku władze w Nowym Delhi odebrały specjalny status stanowi Dźammu i Kaszmir. Obawiając się zamieszek, sprowadziły dziesiątki tysięcy żołnierzy, wprowadziły blokadę Internetu i sieci komórkowej, nakazały mieszkańcom pozostanie w domach. Jak stwierdził premier Modi, decyzja o pozbawieniu stanu Dźammu i Kaszmir specjalnego statusu prowadzi do pełnego zjednoczenia Indii oraz zapewnia równość mieszkańców wszystkich regionów kraju wobec prawa.
Fakt, iż w takich okolicznościach Modi zdołał wykroić w swoim kalendarzu dwa dni na, zdawałoby się, kurtuazyjną wizytę w Bhutanie, najlepiej świadczy o tym, że Indie traktują relacje z tym krajem bardzo poważnie. Co najważniejsze, władze w Nowym Delhi wreszcie zrozumiały, że nie mogą brać przyjaźni z Bhutanem za historyczny pewnik; nie mogą też traktować himalajskiego królestwa jak przydzielonej im na stałe strefy wpływów. Teraz o przychylność władz Bhutanu muszą zabiegać, uprzedzając zakusy Pekinu, zarówno te stosowane za pomocą kija, jak i marchewki. W rezultacie zapewnienie o partnerstwie Bhutanu z „miliardem trzystoma milionami indyjskich przyjaciół”, wystosowane przez Modiego do bhutańskich studentów, może być czymś znacznie więcej niż tylko elementem kurtuazyjnej retoryki.
Dodaj komentarz