WŁADIMIR PUTIN I JEGO OTOCZENIE. CZ. 1
Prof. dr hab. Wladimir Ponomariow2023-03-29T18:39:32+02:00Niniejsza publikacja nie stanowi tekstu analitycznego. To raczej próba refleksji i przywołania wspomnień ze spotkań z działaczami społecznymi i państwowymi, którzy na przestrzeni ostatnich 30 lat uczestniczyli w kształtowaniu się putinowskiego reżimu.
Lata 90-te w Rosji to okres społecznego zrywu, zapoczątkowanego jeszcze przez pierestrojkę, który później zmienił się w konieczność obrony jej osiągnieć przed zakusami chwytających się za ostatki władzy konserwatywnych środowisk komunistycznych. Do tego rozpad ZSRR, polityczna transformacja i radykalne reformy ekonomiczne – wszystko to zjawiska, które nie mogły na mnie nie wpłynąć. Postanowiłem wtedy zakończyć pracę naukową, opuściłem Akademię Nauk i Instytut Problemów Bezpiecznego Rozwoju Energetyki Jądrowej, w którym byłem zastępcą dyrektora i w którego powstawaniu brałem aktywny udział. Pozwoliłem, by niósł mnie nurt epoki.
Dwa razy musiałem startować – bez powodzenia – w wyborach do Dumy i spróbować sił w biznesie, gdzie również nie osiągnąłem szczególnych rezultatów, dopóki nie zrozumiałem, że moje zdolności przywódcze, polegające na zdolności komunikacji i umiejętności angażowania w projekty silnych i kompetentnych współpracowników, w połączeniu z umiejętnością głębokiej, gabinetowej analizy, mogą znaleźć konkretne zastosowanie. Dzięki polityce i biznesowi zdobyłem cenne doświadczenie, a także pożyteczne kontakty, ale nie osiągnąłem celów, które sobie stawiałem.
Polityka wymaga innych umiejętności. Wymaga szybkiej reakcji i kombinowania, a do tego niczym nieskrępowanego, a niekiedy kłamliwego populizmu, który mnie zawsze odstręczał. Biznes, oprócz wymienionych wyżej cech, wymaga jeszcze posiadania pewnego komercyjnego sprytu, który także nie należy do moich mocnych stron. Jestem chyba zbyt ufny i za bardzo zależy mi na ludziach. Dlatego nie mogłem stać się odnoszącym sukcesy przedsiębiorcą.
Moje predyspozycje sprawiły jednak, że osiągnąłem pewne sukcesy w nauce. Moje zdolności i skłonności wpłynęły na kierunek naukowych zainteresowań, których istotą było rozwiązanie jednego z głównych problemów fundamentalnej fizyki, mogącego potencjalnie otworzyć przed ludzkością praktycznie niewyczerpywalne źródło energii. Udało mi się także wykształcić grono wspaniałych fizyków-teoretyków, którzy cieszą się światowym uznaniem.
Mimo porażek wyborczych i biznesowym, wszystkie te cechy okazały się przydatne, kiedy pod koniec lat 90-tych włączyłem się w organizację jednego z ważniejszych dla kraju przedsięwzięć społeczno-ekonomicznych. Mianowicie w tworzenie rosyjskiego systemu kredytowania hipotecznego. Zostałem kierownikiem tego projektu, w randze sekretarza stanu i wiceministra budownictwa.
Po tym krótkim wstępie, który wykorzystałem, by przedstawić się czytelnikom, w kolejnej części przywołam wspomnienia ze spotkań, także tych odbytych za kulisami władzy. Na ich podstawie opowiem o Putinie i ludziach z jego otocznia.
Część I. Putin we własnej osobie
Na początku należy powiedzieć kilka słów o samym Putinie. Pewnego razu musiałem pojechać do Petersburga. To było krótko po tym, jak Putin został wybrany na prezydenta Rosji. Wszyscy pytali wtedy: „Kim jest pan Putin?”. Sam nie odczuwałem potrzeby, by zadawać sobie to pytanie, bo do tego momentu zdążyłem już wyrobić sobie o nim opinię.
Nie podobał mi się. Nie głosowałem na niego. Odstręczały mnie jego zimne oczy, w których od czasu do czasu przebłyskiwała pogarda. Byłem obecny na jego pierwszym publicznym wystąpieniu w stolicy Republiki Czuwaszji, w Czeboksarach nad Wołgą. Byliśmy tam razem z ministrem budownictwa, ponieważ jednym z tematów, którego dotyczyło spotkanie były kwestie budownictwa mieszkaniowego, nad którymi sprawowałem pieczę. Nie spodobała mi się wtedy arogancja i pewność siebie, z którą Putin mówił absolutnie banalne rzeczy. Jego wystąpienia w ogóle opierały się na nieskrywanym populizmie. Ale jeszcze bardziej nie podobała mi się biografia czekisty-agenta wywiadu, człowieka na tajnej służbie. Zdawałem sobie sprawę, że horyzont myślowy Putina to horyzont funkcjonariusza służb specjalnych, ograniczony przez czarno-biały obraz świata ukształtowany w jego głowie przez organizację, do której przynależał. To obraz świata, w którym kryje się niezliczona liczba wewnętrznych i zewnętrznych wrogów państwa. Taki świat potrzebuje kontroli, kontroli i jeszcze raz kontroli i już wtedy zdawałem sobie sprawę, że takie podejście może stać się bardzo niebezpieczne dla obywateli naszego kraju. Rozumiałem, że w ten sposób historia może zrobić nam okrutny dowcip.
Nie dysponowaliśmy żadnymi rzetelnymi informacjami na temat naszego nowego prezydenta. A jednak pewnego razu nadarzyła mi się okazja, by zadać pytanie o Putina. Tamtej nocy podróżowałem do Petersburga w dwuosobowym przedziale. Drugie miejsce zajął trochę młodszy ode mnie pasażer. Zawarliśmy znajomość, a kolejowe znajomości w ogóle mają to do siebie, że sprzyjają szybkiemu otwieraniu się przed rozmówcą i współpasażerem. Mój sąsiad wyjął butelkę, ja miałem ze sobą trochę wędlin i ryby. Konduktorka przyniosła nam szklanki, polaliśmy i… rozgadaliśmy się. Stopniowo okazywało się, że mój nowy znajomy wywodzi się z tej samej instytucji, co Putin, ale odszedł ze służby. Swego czasu służył nawet gdzieś tam obok niego w NRD, znali się. Zadałem mu więc tylko jedno pytanie: „Czy możesz przywołać z pamięci chociaż jedno wydarzenie – wiedząc że został prezydentem – na podstawie którego można byłoby scharakteryzować przyszłego prezydenta Rosji?” Zamyślił się, po czym odpowiedział kategorycznie: „Nie”.
Innego razu byłem w Petersburgu na organizowanym od początku lat 2000-ch Petersburskim Forum Hipotecznym, na którym dyskutowano o problemach budownictwa mieszkaniowego i kredytów hipotecznych. W służbowej sprawie musiałem opuścić hotel „Pribałtijskaja”, w którym odbywało się forum i pojechać na drugi koniec miasta. Znałem kierowcę, który mnie wiózł, bo regularnie pracował podczas tego wydarzenia, na którym ja również regularnie bywałem. Szofer ni z tego, ni z owego zaproponował, że pokaże mi miejsce, gdzie mieszkał Putin. Zgodziłem się. Podjechaliśmy pod mroczny budynek, który w czymś przypominał mi worek kamieni. Zauważyłem wąską bramę, prowadzącą na wewnętrzne podwórko. Kiedy stanąłem w tej bramie, w mojej głowie od razu zaczęły zjawiać się wyrażenia, którymi prezydent tak bardzo lubił (i nadal lubi) okraszać swoje rozmowy z ludźmi i oficjalne przemówienia. Zacząłem wspominać własne dzieciństwo. W Moskwie uczyłem się jednej z najstarszych i najlepszych szkół, ale znajdowała się ona w centrum dość biednej kolejowej dzielnicy, położonej na granicy z Sokolnikami. Czyli innej moskiewskiej dzielnicy, która słynie ze swojego parku i chuliganów. W szkole uczyły się dzieci z różnych rodzin, w tym także kilku przedstawicieli miejscowej łobuzerki. Pomagałem im nawet w matematyce i fizyce, dlatego miałem okazję dobrze zapoznać się z ich sposobem bycia. Szykując się do ataku zawsze zaczynali prowokować, pokazując na wszelkie sposoby swoją wyższość i pogardę dla wroga. Najpierw popychali się, mówiąc słowa typu: „grabisz sobie!”, „patrz, bo zaraz dostaniesz!”, „sam dostaniesz!”, „utopię w kiblu”, „podoba się czy nie, cierp moja piękna”, […], „prawa trzeba przestrzegać zawsze, a nie tylko wtedy, kiedy cię złapie za pewne miejsce”, „będzie mieść dość łykania kurzu” (slangowy frazeologizm, który oznacza, że człowiek podejmuje działanie z góry skazane na porażkę) lub „żuć gile” (oznacza brak działania, obijanie się, grę na zwłokę). Wszystkie te wyrażenia to cytaty z publicznych wypowiedzi Putina. Chuligani mieli też swój kodeks, którego ściśle się trzymali. Jedna z zasad działała mniej więcej tak: „Jeśli znalazłeś się w cudzym towarzystwie, na cudzym podwórku i zaczynasz kozaczyć, to musisz pokazać do czego jesteś zdolny. W przeciwnym przypadku czeka cię hańba”. Czyż nie brzmi to nad wyraz aktualnie w obecnym momencie historii? Putin postawił Zachodowi ultimatum. Nie dostał tego, czego chciał, nie osiągnął oczekiwanego efektu. Dlatego musiał udowodnić, że jest zdolny do zrobienia tego, czym straszy. Zabija więc Ukraińców, niszczy ich domy, poświęca rosyjskich młodych mężczyzn. Wszystko po to, by pokazać światu, jaki jest mocny. Putin zawsze wybiera siłowy wariant dla osiągnięcia celu. Woli złamać – człowieka czy naród – niż przeciągnąć na swoją stronę. Nie szuka kompromisu, bo wszelkie ustępstwa uważa za przejaw słabości.
Kiedy patrzę na dzisiejszego Putina, to zawsze przypomina mi się własne dzieciństwo i chuligani z Sokolnik.
I na koniec. Niedawno przeczytałem w polskim magazynie „Polityka” wywiad z byłym sowieckim agentem Siergiejem Żirnowem (Nr 25, 14.06.-21.06, str. 28). Żirnow opowiada w nim między innymi o tych sytuacjach, kiedy drogi jego i „kapitana KGB Putina” się przecinały. Moje wrażenie na temat Putina, to jakim go obserwowałem, kiedy prowadził posiedzenia, dawał komentarze i robił uwagi; jego portret psychologiczny, który stworzyłem dla siebie, pokrywa się w dużej mierze ze spostrzeżeniami Żirnowa.
(ciąg dalszy nastąpi)
Dodaj komentarz