Wybory na Ukrainie. Gdzie wielu się bije, tam kilku korzysta
Wybory prezydenckie na Ukrainie zostały zaplanowane na 31 marca 2019 roku. Druga tura, gdyby żaden z kandydatów nie uzyskał większości absolutnej przy pierwszym podejściu, ma odbyć się 21 kwietnia. Będzie to sprawdzian dla wielu kandydatów, którzy już w październiku będą walczyć o mandaty w Radzie Najwyższej. Choć wyborcy będą mogli wybrać spośród 44 kandydatów, warto pochylić się nad sylwetkami zaledwie kilku z nich.
Poprzednie wybory prezydenckie, które odbyły się 25 maja 2014 roku, były wielkim świętem odrodzonej demokracji ukraińskiej. Były minister spraw zagranicznych i biznesmen Petro Poroszenko zdołał zapewnić sobie prezydenturę już w pierwszej turze. Wiadomo było, że czeka go bardzo trudna kadencja. Rosjanie nielegalnie anektowali Krym i wspierali separatystów z tak zwanych „republik ludowych” w Donbasie, co doprowadziło de facto do wojny domowej. Tego typu sytuacja doprowadziła do tego, że w tegorocznych wyborach nie będzie mogło wziąć udziału nawet 12% uprawnionych wyborców. Kolejnym wyzwaniem podczas prezydentury Poroszenki była kwestia wolności słowa – w ciągu pięciu lat zginęło ponad 20 dziennikarzy, w tym także krytycy obecnego prezydenta. Poroszenko nie poradził sobie ze zwalczeniem szalejącej korupcji oraz nie zatrzymał rozlewu krwi na wschodzie państwa. To wszystko doprowadziło do tego, że wielu Ukraińców jest rozgoryczonych jego polityką i skłania się ku innym kandydatom.
Jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się, że główną kontrkandydatką Poroszenki w walce o reelekcję będzie była premier Julia Tymoszenko. Niegdyś „żelazna dama Wschodu”, dziś przywódczyni niewielkiej frakcji parlamentarnej. Jej Batkiwszczyna (Ojczyzna) poniosła spore straty na korzyść Bloku Petra Poroszenki „Solidarność” w poprzednich wyborach. Nie bez powodu – obie partie prezentują dość podobny program. Obie są proeuropejskie, obie są mniej więcej liberalno-konserwatywne. Tymoszenko w tych wyborach bije jednak w ton zdecydowanie bardziej populistyczny: obiecuje redukcję cen gazu czy wzrost pensji i emerytur (do „polskiego” poziomu). To jednak nie ona ma największą szansę na rezydowanie w Pałacu Maryńskim.
Pojawił się bowiem kandydat z małego ekranu – Wołodymyr Zełenskyj. Czterdziestojednoletni aktor gra w hitowym serialu „Sługa Narodu”. Jest to opowieść o nauczycielu, który dzięki swej uczciwości (i pewnemu wideo w Internecie) wygrywa wybory i zostaje prezydentem. Zełenskyj startuje z ramienia swojej partii, której nazwę zaczerpnął właśnie z tytułu serialu. Populistyczna, antykorupcyjna i proeuropejska platforma ma być ofertą ponad podziałami: czy to religijnymi, czy językowymi. Czy Zełenskyj jest tak krystaliczną osobą, co jego postać w telewizji? Ma wsparcie niektórych oligarchów, co już powoduje, że jego intencje nie wydają się być najczystsze. Zełenskyj chce zlikwidować podatek dochodowy, wprowadzić system ostrych kar za korupcję (z pozbawieniem praw publicznych włącznie) i częściej przeprowadzać referenda. Bezpośredniość kandydata wydaje się przemawiać do wyborców – sondaże dają mu poparcie od 20% do nawet 34%. Wynik może nie jest spektakularny, ale jego najwięksi kontrkandydaci uzyskują wyniki w przedziale 12-20%, przegrywając z nim w drugiej turze.
Kolejni kandydaci stworzą co najwyżej tło dla tercetu Poroszenko-Tymoszenko-Zełenskyj. Nie mają szans na prezydenturę, lecz ich wyścig prezydencki będzie próbą wysondowania, na jaki wynik mogą liczyć za pół roku. Będzie to duży sprawdzian dla przedstawiciela raczej prorosyjskiej Platformy Opozycyjnej – Za Życiem, Jurija Bojki. Choć obecnie kreuje się na socjaldemokratę, postulującego dyplomatyczne rozwiązania konfliktu z prorosyjskimi separatystami, jeszcze kilka lat temu być jedną z kluczowych osób w Partii Regionów. Sprawował funkcję wicepremiera i ministra energii w rządzie Mykoły Azarowa. Razem z biznesmenem żydowskiego pochodzenia, Wadimem Rabinowiczem, chcą przedłużyć kampanię parlamentarną: bo choć niespełna 10% nic Bojce w wyborach prezydenckich nie da, po wyborach parlamentarnych może oznaczać kilka lat dostatku i pewną dozę wpływu na władzę. Podobne znaczenie ma start byłego ministra obrony – Anatołija Hrycenki. Jeszcze rok temu wydawał się być poważnym konkurentem Poroszenki, dziś ma poparcie rzędu 7-8%. To jednak dobry prognostyk dla jego Pozycji Obywatelskiej, której w poprzednich wyborach nie udało się ani przekroczyć progu wyborczego.
Walka o przetrwanie na scenie politycznej czeka dwóch innych kandydatów. W teoretycznie lepszym położeniu jest szef Partii Radykalnej – Ołeh Laszko. Choć z jednej strony sprzeciwia się byłym politykom Partii Regionów, nie sprzyja również politykom proeuropejskim. Jego umiarkowanie eurosceptyczna, nacjonalistyczna partia znajduje się co prawda ponad progiem wyborczym w sondażach, jednak jest ona typową organizacją wodzowską – kompromitacja Laszki w wyborach może być początkiem końca jego formacji. W gorszej pozycji jest były wiceprzewodniczący Rady Najwyższej – Rusłan Koszułynskyj. Został on przedstawicielem koalicji formacji nacjonalistycznych. Poparcie dla niego, oprócz Swobody, której jest członkiem, wyraziły Organizacja Ukraińskich Nacjonalistów, Kongres Ukraińskich Nacjonalistów, Prawy Sektor czy uznawana za niemal neonazistowską grupa C14 (co w cyrylicy ma przypominać zapis słowa Sicz). Dobry wynik kandydata koalicji może zaważyć na decyzji co do wspólnego startu w wyborach parlamentarnych. Okazję do przypomnienia o sobie chcę dać wyborcom były przewodniczący Rady Najwyższej – Ołeksandr Moroz, który w latach 1994 i 1999 zajął trzecie miejsce w wyborach prezydenckich. Dziś nie ma na to żadnej szansy.
Najnowsze wybory nie pokażą, czy Ukraińcy wybiorą orientację proeuropejską, czy prorosyjską. Pokażą raczej, ilu z nich ponownie wybierze establishment (z dodatkowym podziałem na stary establishment uosobiony z Tymoszenko i na nowy establishment skoncentrowany wokół Poroszenki), a ilu zdecyduje się oddać głos na przedstawiciela „ludu, nie elit”, o którym jednak nie wiadomo zbyt wiele. Czy kupowanie kota w worku się opłaci? Czy może jednak wybiorą znajome, acz nadal mniejsze zło?
Dodaj komentarz